Prof. Bielecki ofiarą kradzieży tożsamości
- Proszę bardzo, tu jest mój wizerunek, prawda? I tu jest napisane: „ten środek czyści naczynia”, a dalej link do strony, gdzie można kupić ten preparat. A tutaj: „Krzysztof Bielecki zdradza ekspertom, dlaczego nigdy nie choruje: Od 21 lat raz w tygodniu czyszczę naczynia krwionośne”. No proszę państwa, przecież to jest jakaś bzdura – mówi nam prof. Krzysztof Bielecki.
Profesor Krzysztof Bielecki to znany chirurg-onkolog, który cieszy się uznaniem pacjentów i bardzo często występuje w mediach jako ekspert. Medycyna to pasja profesora, dlatego mimo, że ma 85 lat, wciąż przyjmuje pacjentów.
Jak każdy lekarz, prof. Bielecki nie może występować w reklamach.
- Ukradziono mój wizerunek, ukradziono mój głos. To nie jest moja inicjatywa. To jest brutalne podszycie się, wykorzystanie mojej sylwetki – podkreśla profesor.
- Zrobiono ze mnie jednego z bardziej wybitnych kardiologów. No już pierwszy błąd, bo ja jestem chirurgiem ogólnym. Ale co najgorsze, w moje usta włożono teksty wykładów na temat cholesterolu, niewydolności układu krążenia, miażdżycy. To nie są moje wykłady. No to jest absolutna nieuczciwość – wylicza.
Jak rozpoznać podejrzaną reklamę?
Reklama z wykorzystaniem wizerunku i głosu profesora Bieleckiego wyświetlała się wybranym użytkownikom popularnej internetowej platformy społecznościowej. Promocja przekierowywała do strony internetowej, gdzie można było zamówić preparat przedstawiany jako innowacyjny lek.
- Kiedy przeglądamy sobie Facebooka czy inne mediów społecznościowe i wyświetla nam się reklama, warto zawsze zwrócić uwagę na źródło. Powinno nas zaniepokoić, co to jest za strona. Ona nie ma polskiej nazwy, więc jedyne co możemy zrobić, to wpisać ją albo do wyszukiwarki Google, albo na Facebooku – tłumaczy Michał Istel, dziennikarz Konkret24.
Dziennikarze redakcji Konkret24 zajmują się sprawdzaniem różnych publikacji m.in. pod kątem manipulowania obrazem i dźwiękiem.
- Wchodzimy na tę stronę i widzimy, że to jest sklep z nakryciami głowy. Dlaczego strona z nakryciami głowy miałaby reklamować leki? Patrzymy też na numer telefonu, zaczyna się od kierunkowego +86, to jest kierunkowy do Chin. Coś tu jest nie tak, więc od razu powinna nam się zapalić czerwona lampka – mówi Istel.
Podszywali się pod Ewę Drzyzgę
Reklamy w internecie z bezprawnie wykorzystywanym wizerunkiem znanych osób to od lat sposób oszustów.
Ofiarą takiego przestępstwa była też dziennikarka Dzień Dobry TVN, Ewa Drzyzga.
- Wielokrotnie wykorzystano moje zdjęcia, żeby spreparować reklamę rzekomo działającego środka na odchudzanie – mówi dziennikarka. I dodaje: - Miałam odciętą głowę ze swojego zdjęcia i wklejoną w postać osoby, która pracuje w konkurencyjnym programie śniadaniowym.
- Nawet Krajowa Izba Lekarska zwróciła się do naszej stacji z prośbą o wyjaśnienie, dlaczego ja jako prowadząca program medyczny, reklamuję jakieś środki, które są niesprawdzonymi suplementami diety. To już było naprawdę poniżej pasa – opowiada Ewa Drzyzga.
Dziennikarz Konkret24 ostrzega, że rozwój nowych technologii, w tym sztucznej inteligencji, sprawi, że coraz częściej będziemy narażeni na fałszywe publikacje. Dlatego przeglądając internet, warto zwracać uwagę na szczegóły i dokładnie wszystko sprawdzać.
Profesor Bielecki zgłosił sprawę na policję
Część osób, które zobaczyła reklamę z rzekomym profesorem Bieleckim w internecie, była oburzona.
„No, po panu czegoś takiego chyba się nikt nie spodziewał” – komentował jeden interneuta.
„Doktor na takim stanowisku i że pan w takie oszustwa daje się wplątać, no to już naprawdę kończy się ten świat. Przecież to jawne oszustwo” – dodawał kolejny.
- Ale co ja jestem winien? – denerwuje się prof. Bielecki.
Profesor zgłosił bezprawne użycie swojego nazwiska i wizerunku na policji. Prokuratura wszczęła śledztwo, ale po miesiącu umorzyła postępowanie z powodu niewykrycia sprawców.
- Problem polegał na tym, że w momencie zainicjowanego postępowania profil na Facebooku, na którym wykorzystano wizerunek pana profesora, był już nieaktywny i w związku z tym nie było też możliwości ustalenia użytkownika tego profilu – tłumaczy prok. Katarzyna Skrzeczkowska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
- Nie wiadomo, kto tak naprawdę sprzedaje ten produkt, w jaki sposób to się odbywa i oczywiście też nie wiadomo, kto jest producentem tego preparatu. Policja i prokuratura próbowały to ustalić, niestety bezskutecznie – dodaje prok. Skrzeczkowska.
„Służby są bezsilne”
Wydaje się, że dotarcie do dystrybutora preparatu ma w tej sprawie kluczowe znaczenie. Postanowiliśmy zamówić specyfik, aby przekonać się, kto go prześle.
Paczka z produktem przyszła dzień po złożeniu zamówienia. To opakowanie zawierające tabletki o ziołowym zapachu. Preparat figuruje w rejestrze Głównego Inspektoratu Sanitarnego jako suplement diety.
Okazuje się, że Sanepid nie bada składu specyfiku i nie może odmówić wpisania preparatu do rejestru, jeśli zgłoszenie zawiera wszystkie wymagane dane.
W rejestrze widać jednak, że producent próbował wprowadzić ten produkt na rynek dwukrotnie. O czym to świadczy?
- Taka sytuacja zdarza się relatywnie często. Dzieje się tak, kiedy my, podejmując postępowanie, prosimy dany podmiot o wskazanie opinii podmiotu naukowego lub Urzędu Rejestracji Leków dotyczącej bezpieczeństwa tego środka. Bardzo często przedsiębiorca nie chce takich dowodów przedstawiać lub nie jest w stanie tego zrobić i po prostu rezygnuje – tłumaczy Szymon Cienki, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego.
Wydaje się zatem, że oszuści nie tylko wykorzystują wizerunki znanych osób do reklamy swoich produktów, ale także przyczyniają się do sprzedaży suplementów diety, których wcześniej nie badali żadni naukowcy.
- Tutaj niestety nasze służby będą bezsilne (…). Odpowiedzialność za bezpieczeństwo danego produktu spoczywa na osobie, która wprowadza go do obrotu, w tym przypadku na dystrybutorze – mówi Szymon Cienki.
Kto jest producentem preparatu?
Adres dystrybutora preparatu mieści się w Warszawie, ale po dotarciu na miejsce okazuje się, że to wirtualne biuro, użyte najprawdopodobniej jedynie na potrzeby rejestracji spółki.
Kierujemy się zatem na północ Polski, skąd nadano przesyłkę z preparatem. Biuro jest zamknięte. Po chwili na miejscu zjawia się jednak mężczyzna.
Pytamy go, dlaczego do reklamy produktu wykorzystano wizerunek profesora Bieleckiego bez jego zgody.
- Ktoś się podszywa pod nasze produkty, reklamując je i cały czas ta sprawa jest prowadzona w sanepidzie i na policji jednocześnie (…) Ja walczę z tymi fejkowymi reklamami i nie mam z nimi nic wspólnego – zapewnia mężczyzna.
Nie udało nam się potwierdzić, czy sprzedawca rzeczywiście padł ofiarą oszustwa, ponieważ lokalna policja odmówiła udzielenia informacji na ten temat.
- Mnie ciężko jest obrazić, ale tu chodzi głównie o chorych, o pacjentów, którzy widząc mnie, słysząc nazwisko, ufają mi. Dziwię się tylko, że struktury w państwie, które powinny czuwać nad naszym bezpieczeństwem, są bezradne. To jest zagrożenie. Jedyne, co możemy zrobić, to upublicznić to i uczulić na problem – mówi prof. Krzysztof Bielecki.
Przypominamy, że w Polsce obowiązuje zakaz reklamowania wyrobów medycznych przez lekarza, farmaceutę lub inną osobę, która na potrzeby promocyjne stwarza pozory wykonywania zawodu medycznego.
Odcinek 7310 i inne reportaże Uwagi! można oglądać także w serwisie vod.pl oraz na player.pl
Autor: AS
Reporter: Martyna Aftyka