Pan Jarosław od dekady mieszka w Nowej Zelandii. Aby rozwiązać problem wypadających włosów zdecydował się na przyjazd do Polski.
- Pierwsze oznaki łysienia miałem w wieku 30 lat. Chodziłem do wielu lekarzy, wielu specjalistów. Różne środki i leki nie pomagały – mówi Jarosław Beksa.
- Chciałem zrobić przeszczep, żeby lepiej wyglądać na własnym ślubie – tłumaczy mężczyzna.
- Na tego lekarza trafiłem przez internet. Czytałem pozytywne recenzje. Doktor obiecywał, że poziom przyjęcia się włosów jest rzędu 97 procent. Obiecywał też gwarancję, że w razie nieudanego zabiegu będą darmowe zabiegi poprawkowe – opowiada pan Jarosław.
Jak mówi mężczyzna zabieg kosztował go 35 tys. zł.
- Za 3200 graftów – zaznacza pan Jarosław.
Na czym polega przeszczep włosów?
Grafty to całe mieszki włosowe. Są pobierane z tyłu głowy pacjenta i wszczepiane w miejsca łysienia. Ich liczba ma wpływ na cenę zabiegu.
- Byłem przekonany, że zabieg będzie wykonany przez doktora, natomiast po podaniu znieczulenia, zostawił mnie w rękach asystenta. Doktor po prostu wchodził do sali operacyjnej, to były minuty, a nie godziny – mówi pan Jarosław.
Podobnie wielogodzinne przeszczepy włosów u tego lekarza relacjonują inni jego pacjenci. Zaskakujące, bo takie praktyki nie są zgodne z przepisami.
- Przeszczep włosów wykonywały jakieś młode dziewczyny, których wcześniej nie miałem okazji ani zobaczyć, ani poznać – mówi Marcin Piotrowski.
- W moim przypadku zabieg został wykonany przez asystentki. Lekarz był kilka razy, może na 5 minut – mówi Paweł Eliasz.
- Po kilku miesiącach, jak próbowałem zapuścić włosy było widać bardzo duże przerzedzenie. Włosy rosły w totalnie złych kierunkach – opowiada pan Jarosław. I dodaje: - Wtedy udałem się do kilku innych klinik. Wielu lekarzy, na mój widok, pytało, kto mnie tak urządził. Okazało się, że zamiast wszczepionych 3200 graftów, za które zapłaciłem, zostało wszczepionych niewiele ponad 2500. Był też niski stopień odrostu włosów, rzędu 20-30 proc. Lekarz i klinika zaproponowali, że zwrócą mi pieniądze za niewszczepione grafty.
- Byliśmy umówieni za zabieg poprawkowy, na który się nie zgodziłem, ponieważ klinika próbowała wywrzeć na mnie wpływ, aby podpisać ugodę, w której zrzekałbym się jakichkolwiek roszczeń, jak również chodziło o nie wypowiadanie się na temat zabiegu publicznie – mówi pan Jarosław.
Naprawa nieudanych transplantacji włosów
Pan Jarosław na zabieg poprawiający przeszczep pojechał do Belgii. Tam poniósł koszty kolejnego przeszczepu włosów u lekarza, który naprawia nieudane transplantacje włosów.
- Musieliśmy zrobić depilację, podczas której usunęliśmy przeszczepione włosy. Były skierowane w złym kierunki i pod złym kątem - mówi dr Christian Bisanga z BHR Clinic. I dodaje: - Jestem przyzwyczajony do widoku wielu pacjentów z całego świata, szukających możliwości naprawy zabiegu.
Wizyta dziennikarza w klinice
Tymczasem na konsultację w polskiej klinice umówił się nie dziennikarz z naszej redakcji. Doktor zapewnił, że po wykluczeniu innego schorzenia przez dermatologa, w szybkim terminie może przeprowadzić przeszczep.
- Mogę nawet jeden termin znaleźć w lipcu. Koszt zabiegu to 35 tys. zł – powiedział lekarz.
- Czy to może się udać? – dopytywał dziennikarz.
- To się na pewno uda. Wybieramy włosy, w następnej kolejności robimy dziurki i później w te dziurki wsadzamy włosy. W 95 procentach pacjenci są zadowoleni. Jeżeli pan się znajdzie w tych 5 procentach, to wówczas je jeszcze doszczepiamy więcej. Jeżeli stwierdzę, że rzeczywiście jest słabo, doszczepiamy to po absolutnych kosztach, to jest zazwyczaj 6-7 tys. zł – usłyszał dziennikarz Uwagi!
„Fałszywe opinie w sieci”
- Z 1700 grafów, które zadeklarowała klinika, przeszczepili mi około 1000. Potwierdzają to również specjaliści, biegli sądowi, że przyjęło się około 50 proc. – opowiada pan Paweł. I dodaje: - Czułem się tragicznie, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nadal przyjmuję leki. Mam traumę. Żeby to poprawić musiałem wydać jeszcze kilkanaście tysięcy złotych.
O wielu nieprawidłowościach w działalności tego lekarza mówi adwokatka, która reprezentuje w sporach z tym lekarzem kilkunastu jego pacjentów.
- Jako prawnik widzę bardzo dużo nieprawidłowości. Pacjent, wybierając lekarza, kieruje się opiniami w sieci. Te widniały m.in. w jednym z najpopularniejszych serwisów oceniających lekarzy, a później okazało się, że te opinie nie były prawdziwe. Po interwencji jednego z moich klientów doszło do weryfikacji tych opinii, czy pochodzą rzeczywiście od pacjentów i okazało się, że nie. Że są to fałszywe opinie – mówi adw. Karolina Seidel.
Jak sprawę komentuje lekarz?
Do lekarza zadzwoniła reporterka Uwagi!, proponując nagranie wypowiedzi na temat przeszczepów włosów. Medyk zgodził się.
- Zabieg przeszczepu włosów jest to praca zespołowa. Pierwsza i druga część powinna być wykonywana przez lekarza, tj. pobieranie i robienie dziurek. Wszczepianie jest możliwe przez techników. To jest cały czas proces kontrolowany przez lekarza, czyli lekarz bierze rękojmię za ten zabieg i odpowiada w 100 proc. – mówił lekarz.
Wówczas dziennikarka Uwagi! pokazała lekarzowi zdjęcia.
- Zdecydowanie ten zabieg nie jest udany. W kolejnym przypadku jest zbyt mała gęstość włosów – ocenił medyk.
- A wie pan, że to pan jest autorem tego przeszczepu włosów? To przypadek Jarosława Beksy – wyjawiła reporterka.
- OK, ten efekt nie jest taki zły. Oczywiście z tej perspektywy wydaje się, że potrzebuje to uzupełniania. Ja panu Jarosławowi to zaproponowałem – powiedział lekarz.
Jak medyk skomentuje zarzut bohaterów naszego reportażu, którzy przekonywali, że nie ma go przy zabiegu?
- Jestem cały czas, ale przy implantowaniu rzeczywiście, czasami jestem obok – powiedział lekarz. I dodał: - Chciałbym skończyć tę rozmowę.
Dodatkowe zabiegi w klinice
Pacjenci zarzucający lekarzowi nieuczciwość mówią też o namawianiu ich na dodatkowe zabiegi.
Jednym z takich osób jest pan Marcin, który najpierw przeszedł nieudany jego zdaniem przeszczep włosów, a potem ten sam lekarz miał również przeprowadzić u niego zabieg ginekomastii, polegający na wycięciu przerośniętych gruczołów piersiowych.
- Było mi podane znieczulenie, środki usypiające. Doktor wszedł do sali, w której przebywałem z kolejnym papierkiem, tym razem wycięciem poduszek Bichata. Chciał to zrobić, jak on to ujął, w promocyjnej cenie, za 8 tys. zł. To są poduszki tłuszczowe, które każdy człowiek ma w policzkach. Dosłownie wciskał mi długopis do ręki. Odmówiłem – mówi Marcin Piotrowski.
- Po tygodniu, dwóch od ginekomastii byłem bardzo zaniepokojony opuchlizną. Poszedłem do innej kliniki, by wykonać USG gruczołów piersiowych. Jak skomentował lekarz wykonujący USG – guzy duże jak buły – przytacza mężczyzna.
- Taka jedna dziewczyna, która tam pracowała podeszła do mnie i powiedziała: „Nie rób u niego zabiegu liposukcji brzucha, bo jakiś czas temu zmarł mu pacjent”. Mówiła, że doktor się wyparł, mówił, że to wina szpitala, a on nie ma sobie nic do zarzucenia – opowiada pan Marcin.
Zarzuty w prokuraturze
Idąc tym tropem zapytaliśmy o tego lekarza w prokuraturze. Okazuje się, że ma postawione zarzuty w związku z przeprowadzeniem zabiegów liposukcji u dwóch pacjentów.
- W przypadku jednego pacjenta doszło do przerwania jelita cienkiego i krwotoku wewnętrznego. W wyniku tych nieprawidłowości doszło do śmierci następnego dnia w szpitalu. W drugim przypadku doszło do zbyt inwazyjnego zabiegu liposukcji, w wyniku czego doszło do odessania zbyt dużej ilości tkanki tłuszczowej z okolicy ud i podudzi, w wyniku czego pacjentka doznała trwałego oszpecenia - mówi Szymon Banna z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Prokurator będzie podejmował dalsze czynności w sprawie. Niewykluczone, że skieruje akt oskarżenia – mówi prokurator Szymon Banna.
Niezależnie od działań prokuratury swoje postępowanie prowadzi Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w warszawskiej Izbie Lekarskiej. Przyczyną wszczęcia postępowania były skargi pacjentów, ale odmówiono nam udzielenia informacji.
Po długich poszukiwaniach i wielu ustaleniach odnaleźliśmy rodzinę zmarłego mężczyzny. Jego córka zgodziła się na rozmowę przed kamerą Uwagi! Od młodej kobiety dowiedzieliśmy się, że pacjentką oszpeconą w wyniku zabiegu liposukcji, jest jej matka.
- Przyjechaliśmy wieczorem pod szpital wojskowy w Warszawie, podszedł do nas ten lekarz i powiedział: „Przepraszam przy was, popełniłem błąd. Zrobiłem pani tacie sito z jelit”. O 10:02 tata zmarł – mówi Oliwia Bołoz-Ożarowska. I dodaje: - Jeśli chodzi o moją mamę, to bardzo cierpiała, leciała jej krew z nóg. W szpitalu spędziła tydzień, gdzie miała przetaczaną krew.
- W nocy, w tym dniu, kiedy tata zmarł, napisałam zawiadomienie i na następny dzień zawiozłam to do prokuratury. Tam dowiedziałam się, że szpital wojskowy już to zrobił – mówi pani Oliwia.
- Pacjent nie umarł u mnie, tylko zmarł w szpitalu. Śledztwo się jeszcze nie skończyło, teraz jest badana kwestia szpitala – stwierdził lekarz pytany o tę sprawę.
- Jak to się stało, że pacjent doznał perforacji jelita podczas zabiegu liposukcji?
- Jest to powikłanie pozabiegowe – stwierdził.
- Mój tata nigdy nie miał żadnych problemów ze zdrowiem. Miał 50 lat. W jego przypadku miał to być tylko i wyłącznie zabieg przeszczepu włosów, potem doszła liposukcja nóg u mamy, liposukcja brzucha u taty i potem lasery na twarz – mówi pani Oliwia.
Odcinek 7529 i inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl
Autor: wg
Reporter: Agnieszka Madejska