Zamiast zarezerwowanego przyjęcia komunijnego, fast-food na ulicy. "Płakałam i mama też"

Rodzice byli zbulwersowani postawą właścicielki restauracji
Zamiast zarezerwowanego przyjęcia komunijnego, fast-food na ulicy
Długie przygotowania do komunii, zamówiony uroczysty obiad w restauracji, a zamiast niego łzy i wielki zawód. Dostaliśmy dziesiątki oznaczeń #tematdlauwagi od zbulwersowanych rodziców z Bytomia.

Maj to tradycyjnie miesiąc komunii. W dwóch pierwszych tygodniach miesiąca uroczystości odbywały się m.in. bytomskich kościołach.

- Do tego dnia moja Martynka przygotowywała się prawie rok. I od roku wszystko mieliśmy zarezerwowane – opowiada pani Magdalena, mama 10-latki.

Tłumy pod restauracją

Po uroczystości rodzina miała zaplanowany obiad dla rodziny i bliskich. W jednej z restauracji.

- W zeszłym roku poszłam podpisać umowę. Zapłaciłam tysiąc złotych zaliczki. Miał być rosół, dewolaje, rolady. Do tego deser – lody i ciasto. A skończyło się na jedzeniu pizzy na ulicy – mówi wciąż zdenerwowana pani Magdalena.

Kiedy rodzina udała się do restauracji, okazało się, że przed budynkiem gromadzą się ludzie.

- Dostałam ataku paniki. Do teraz jak o tym pomyślę, to cała się trzęsę, bo nigdy w życiu nie byłam w takim stanie, nie mogłam złapać oddechu – opowiada pani Magdalena.

- Martynce też było przykro. Płakała. Powiedziała, że ta pani zniszczyła jej dzień. Ten najlepszy, który miała spędzić z rodziną – dodaje matka 10-latki.

Do środka nie mogło dostać się więcej osób. Na wejście czekała też m.in. pani Katarzyna. Przyjęcie komunijne w restauracji zarezerwowała jej siostra.

- Siostra powiedziała, żeby goście poczekali, bo zauważyła, że przed lokalem są ludzie. To może było około 40 osób. Poszła do środka zobaczyć, co się dzieje. Weszła, a że jej nie było, to też weszłam sprawdzić, co się dzieje – relacjonuje pani Katarzyna.

- Siostra miała łzy w oczach. Powiedziała, że nie ma przyjęcia, bo inne rodziny czekają. Zostaliśmy po prostu oszukani – zaznacza pani Katarzyna.

Okazało się, że w lokalu zabrakło miejsc, bo restauracja mogła pomieścić co najwyżej 4 przejęcia komunijne, a tymczasem zjawiło się aż 9 rodzin.

Właścicielka stwierdziła, że to wina rodziców

Właścicielka lokalu tłumaczyła w mediach społecznościowych, że zawinili sami rodzice, bo ci, którzy nie weszli do lokalu, podpisali umowy z poprzednią właścicielką i nie skontaktowali się z obecną tuż przed dniem komunii. Okazuje się, że podobna sytuacja miała miejsce już tydzień wcześniej.

- Płakałam i mama też. To bardzo niefajne, że ta pani tak zrobiła. Zamówiliśmy obiad na 3 maja, a ta pani kłamała, że na 18 maja – mówi Julka, która przystępowała w tym roku do komunii.

- Mimo umowy i zaliczki, ta pani powiedziała, że nie ma dla nas miejsca. Patrzyła na mnie i mówiła, że nasza komunia zapisana jest na 18 maja. Powiedziałam: „Jak to, skoro podpisywałam umowę na 3 maja? Jeszcze trzy dni wcześniej dzwoniłam, wybierałam dziecku smak tortu. Powiedziała wówczas, że wszystko jest w porządku. Że wie, co ma robić i wszystko będzie dopięte na ostatni guzik i będzie super – przywołuje pani Marlena, mama Julki.

Mimo takich wpadek restauracja działa nadal. Spróbowaliśmy wejść do lokalu, ale właścicielka od razu stwierdziła, że nie chce rozmawiać.

Wcześniejsze problemy restauracji?

Z relacji naszych rozmówców wynika, że podobne sytuacje w lokalu miały miejsce już wcześniej. W zeszłym roku właścicielka miała zorganizować zabawę andrzejkową, pobrała zaliczki, a goście nie mogli wejść do restauracji, bo odbywała się tam inna impreza.

- Miałam do siebie żal, że nie posłuchałam w tej kwestii ludzi. Moja mama mówiła: „Magda, przecież tam była taka afera. Ty się zastanów, czy chcesz tam zrobić komunię”. Powiedziałam jej, że wszystko będzie dobrze. Że mam wszystko dograne i dopięte na ostatni guzik – mówi pani Magdalena, mama 10-letniej Martynki.

Nasza kolejna rozmówczyni, pani Ewelina, była współwłaścicielką restauracji. Współpracę zerwała w zeszłym roku.

- Teraz z obiadami to nie był przypadek. Myślę, że to celowe oszustwa. Znam tę kobietę od dawna i ona dobrze potrafi manipulować emocjami – uważa pani Ewelina. I opowiada o historii z zeszłego roku.

- W dniu komunii okazało się, że przyjęła jedną komunię, o której zapomniała mi powiedzieć. Miałam wtedy cztery komunie i to był mój maks. Usiadłam na krześle, nie mogłam w to uwierzyć, zapytałam, dlaczego mi nie powiedziała. Powiedziała, że się bała. Zapytałam: „A nie bałaś się kręcić, to i tak wyszło na jaw? Zniszczyliśmy komuś dzień”. Ja też czułam się za to odpowiedzialna. Nie wiedziałam, co mam robić. Wówczas powiedziałam – dość. Że albo odchodzi ona, albo ja – przywołuje pani Ewelina.

Podczas realizacji reportażu zgłosiły się do nas również byłe pracownice restauracji.

- Już wcześniej też było tak, że wchodzili ludzie i krzyczeli, że szefowa jest oszustką. Myśmy musieli się tłumaczyć. Przewalała pieniądze, bo robiła inną imprezę za te pieniądze. I tak to się ciągnęło – usłyszeliśmy.

- Klienci dostawali nie ten towar, który zamawiali. Oszczędzała na klientach. Do dzisiaj nie spłaciła sprzętu, który jest w lokalu. Raz była sytuacja, że podczas imprezy przyszedł pan i zabrał nam stoły, leżaki, krzesła, bo się okazało, że ona nie spłaca rat – przywołuje jedna z byłych pracownic.

- To jest pazerność. Ona ciągle: pieniądze, pieniądze, pieniądze. Wiedziała, co robi, a potem chowała się w kąt i wystawiała personel na to, żeby był besztany – dodaje nasza rozmówczyni.

Po kilku dniach właścicielka lokalu nagrała się na skrzynkę kontaktową naszego programu. Powiedziała, że chce się umówić na wydanie ważnego oświadczenia.

Kiedy oddzwoniliśmy, kobieta stwierdziła, że nie może rozmawiać, bo jest w trasie i żeby zadzwonić za pół godziny. Bez skutku. Dzwoniliśmy również następnego dnia. Ale włączała się poczta głosowa.

O ile pani Justyna nie chciała nam wytłumaczyć swojego postępowania, to będzie musiała to zrobić przed organami ścigania, bowiem zdenerwowani rodzice trójki dzieci zgłosili sprawę na policję. Toczy się w tej sprawie postępowanie sprawdzające.

- Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Bo bierze się odpowiedzialność za to, żeby wszystko się udało. Jeżeli ktoś nie potrafi prowadzić restauracji, to nie powinien tego robić – uważa pani Ewelina.

- Nie mam pojęcia, czy ona wyciąga wnioski. Myślę, że gdyby była skruszona, to napisałaby lub zadzwoniła, czy przyszła i wytłumaczyła się i przeprosiła – kwituje pani Magdalena.

podziel się:

Pozostałe wiadomości