Sąsiedzkie spory należą do najbardziej zaciekłych. Legendy krążą zwłaszcza o znanych z krewkości górali. Rzadko jednak przybierają tak dramatyczny przebieg jak w przypadku sporu dwóch mieszkańców Zakopanego z nowym sąsiadem, przybyszem z Pabianic. Biznesmen z Pabianic kupił kawałek ziemi od gminy w Zakopanem. Działkę nabył w przetargu. Okazało się jednak, że po aktualizacji map granice wielu działek nie pokrywają się z nowymi. Tak też było z działką biznesmena z Pabianic - jej części należą do dwóch innych właścicieli. O tym, które granice mają być respektowane – stare, czy nowe rozstrzygnie sąd. Przedsiębiorca z Pabianic nie czekając na decyzję sądu zaczął się budować na swojej działce. Jego przedstawiciel zapewnia, że nie miał wiedzy o tym, jak mają się sprawy z ziemią. Znał tylko stan prawny, jaki przedstawiało ogłoszenie przetargowe. - Chcą mi wziąć kawałek drogi – mówi Adam Stachowski, właściciel pensjonatu, leżącego przy granicy spornej działki. – Jeśli mi go zabiorą, to moja działalność gospodarcza się kończy. Biznesmen nie zważa na argumenty sąsiadów i energicznie egzekwuje uzyskany akt własności. - Facet ma kupę szmalu, więc uważa, że może robić wszystko – mówi Adam Stachowski. – Powiedział mi, że nas wszystkich załatwi, że nie z takimi jak my, dawał sobie radę. Ziemi biznesmena chroni wynajęta firma. Ochroniarze wielokrotnie interweniowali, gdy Adam Stachowski i jego sąsiad Jan Łopuski wchodzili na teren spornej ziemi. Na materiałach filmowych widać, jak ochroniarze szarpią obu mężczyzn, choć ci nie stawiają oporu. Jednego z sąsiadów ochroniarz potraktował nawet gazem. Szef firmy „Sezam” uznał takie zachowanie swego pracownika za bezzasadne i zapowiedział, że wyciągnie wobec niego konsekwencje. Ale Stachowski i Łopuski nie pozostali dłużni. W ruch poszły koktajle Mołotowa – jeden z nich spowodował pożar na koparce pabianickiego biznesmena. Spór trwa i przybiera coraz dramatyczniejszy obrót. Żadna ze stron nie chce ustąpić. Kto ma rację? O tym musi rozstrzygnąć sąd. - Jeśli przegram w sądzie, uszanuję tę decyzję – mówi Adam Stachowski. – Ale tylko wtedy! - dodaje.