Zagłodzili własne dzieci

Alkoholizm rodziców zagroził życiu ich dzieci. Urządzili sobie kilkudniową libację i zapomnieli o chorym na porażenie mózgowe rodzeństwie. Kiedy pojawił się lekarz, dziewczynki były w skrajnie ciężkim stanie.

Małżeństwo Ś. mieszka z czworgiem dzieci w bloku socjalnym w Tarnobrzegu. Dwoje starszych dzieci jest zdrowe, dwie młodsze dziewczynki niepełnosprawne. Łucja ma trzy lata, Kinga cztery - nie chodzą, nie siedzą, nie mówią, nie potrafią samodzielnie jeść, mają czterokończynowe dziecięce porażenie mózgowe. Ich rodzice piją. Sąd ograniczył im z tego powodu prawa rodzicielskie, ale przywrócił je, gdy ojciec dobrowolnie poddał się leczeniu. Nikt nie wiedział, że znowu zaczęli pić. Ostatnia wspólna libacja mogła zakończyć się śmiercią dla chorego rodzeństwa. Matka i ojciec nie byli w stanie opiekować się nimi. Robiła to za nich 11-letnia córka, ale sama nie dawała rady. Kiedy do domu państwa Ś. przyjechała lekarka, zastała chore siostry w krytycznym stanie. - Stan obu dziewczynek był skrajnie ciężki – mówi dr Jolanta Żółty z Fundacji Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci. – Były ciężko odwodnione, miały wysuszone, krwawiące śluzówki jamy ustnej. Znajdowały się w stanie zagrażającym życiu. Bałam się, że nawet w szpitalu nie odratują Kingi. Szpital wezwał policję, która natychmiast zawiadomiła prokuraturę. Ojciec trafił na dwa miesiące do aresztu, wobec matki zastosowano dozór policyjny. Oboje mówią, że są winni, że pili, że mają kłopoty, nie mogą pracować, i że nikt nie chce im pomóc. - Wstyd, to za mało, żeby powiedzieć, co czuję. Brzydzę się samym sobą. Narastający stres, brak perspektyw, brak konkretnej pomocy. Nikt się nami nie interesował, nikt tak naprawdę nam nie pomagał - Marcin Ś. wylicza powody, dla których pije on i jego żona. Jednak, jak się okazuje, pielęgniarka i rehabilitantka przychodziły do chorych dziewczynek dwa razy w tygodniu. Bank żywności co miesiąc dawał rodzinie 36 kilogramów jedzenia. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie płacił za prąd i posiłki dla starszych dzieci. - Nie zawsze byli zainteresowani rzeczową pomocą – mówi Wiesława Juda, dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Tarnobrzegu. – Akcentowali bardziej sprawę pomocy finansowej. Oboje nie pracują. Marcin Ś. od 2001 r. - mówi, że ma chore serce i płuca i nie może podjąć każdej pracy. Katarzyna Ś. poszła latem zeszłego roku do pracy w hospicjum, zaleconej jej przez pomoc społeczną, ale była po niej tak zmęczona, że musiała moczyć stopy w wodzie. I dłużej nie pracowała. Rodzicom prokuratura zarzuciła znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad chorymi dziećmi. Grozi im za to kara nawet 10 lat więzienia. Zdrowe dzieci przebywają u babci, która chce zostać dla nich rodziną zastępczą. Chore dziewczynki zostaną w szpitalu jeszcze co najmniej przez kilka tygodni. Pozostająca na wolności matka nie odwiedziła ich do tej pory. - Wstydzę się – odpowiada na pytanie, dlaczego.

podziel się:

Pozostałe wiadomości