- Do tej pory myślę, jak to się mogło stać. Ciężko mi to wyjaśnić. Nie wiem, dlaczego szwagier tak postąpił - mówi nam brat zamordowanej kobiety.
Zamordowana przez męża?
Cała pięcioosobowa rodzina zginęła w przeciągu zaledwie kilku godzin. O wypadku samochodowym zawiadomiono wuja dzieci po to, by pomógł policji powiadomić o tragedii ich matkę. Drzwi od rodzinnego domu jednak nikt nie otwierał, strażacy zdecydowali się więc je wyważyć. - W środku zobaczyliśmy zwłoki. Siostra leżała w łóżku, wyglądała jakby spała, gdy nie ta krew na uchu - opowiada mężczyzna.
Jego siostra zmarła po tym, jak czterokrotnie uderzono ją trzonkiem od siekiery. Według ustaleń prokuratury Agnieszka W. zginęła około 9 rano, a zamordował ją najprawdopodobniej jej własny mąż. Na ciele kobiety nie znaleziono śladów wskazujących, że się broniła. W mieszkaniu nie było śladów walki. Reporterowi UWAGI! udało się zrekonstruować ostatnie godziny życia Roberta W. oraz trojga dzieci.
Nie dali po sobie poznać, że wydarzyła się tragedia
Cała czwórka była widziana w okolicach sklepu budowlanego w Zgorzelcu. - Tam mężczyzna pożyczył od kolegi 100 zł, po czym całe te pieniądze wydał w restauracji, do której poszedł z dziećmi - mówi Violetta Niziołek z prokuratury okręgowej w Jeleniej Górze. Zarejestrowały ich kamery miejskiego monitoringu i - jak podkreśla prokurator - wszyscy zachowywali się tak, jak gdyby wcześniej nic złego się nie stało.
- Możemy założyć, że Robert W. mógłby nie dać po sobie poznać, że wcześniej zadał śmiertelne uderzenia żonie. Jednak, o ile stało się to w obecności dzieci, to jest całkiem niemożliwe, żeby były one w stanie zapanować nad emocjami - komentuje pani prokurator.
W wypadku samochodowym, który następnie najprawdopodobniej spowodował ojciec, zginęło troje jego dzieci. Najmłodszy, sześcioletni chłopiec, chodził jeszcze do przedszkola. Najstarszy syn uczył się w gimnazjum. Od wuja słyszymy, że nigdy nie było z nimi żadnych problemów. Dzieci były grzeczne, posłuszne. - Szczególnie ojciec stanowił dla nich autorytet - mówi nam mężczyzna.
Kłopoty finansowe?
Co takiego musiało wydarzyć się w tej rodzinie, że doszło do takiej tragedii? O Robercie W. wiemy, że kiedy był dzieckiem, odebrano go biologicznej matce. Kobieta straciła prawa rodzicielskie, a jej syna adoptowali dziadkowie. Nikt jednak nie wie, co wcześniej przeżył. - Nigdy o to nie dopytywałem. Nie chciałem drążyć trudnego tematu - mówi brat Agnieszki W. O szwagrze mówi tylko, że to był spokojny człowiek. - I to mi właśnie nie daje spokoju! Nie potrafię wyjaśnić tego, co się stało - mówi mężczyzna.
W chwili zderzenia z ciężarówką, samochód, który prowadził Robert W., mknął 140 km/h. Na jezdni nie było śladów hamowania. Kierowca ciężarówki relacjonował potem, że samochód znalazł się na jego pasie ruchu nagle. Nie dając mu najmniejszych szans na reakcję. - Jeśli Robert W. celowo doprowadził do tego zderzenia, to spowodował w sposób celowy i świadomy śmierć swoich dzieci, w związku z czym dokonał ich zabójstwa - mówi Niziołek.
Wokół tej tragedii narosło jednak wiele tajemnic i hipotez. Od brata Agnieszki W. dowiadujemy się, że w rodzinie były poważne problemy finansowe. Robert W., który pracował w kopalni w Bogatyni, otrzymywał pensję w wysokości około 7-8 tys. zł miesięcznie, jednak większą część wynagrodzenia zajmował komornik. Mężczyzna "do ręki" dostawał tylko ok. 2-3 tys. zł. - A oni spłacali kredyty, za wiele rzeczy płacili po terminie - mówi brat Agnieszki W. A prokurator Niziołek dodaje, że być może właśnie to popchnęło Roberta W. do zabójstwa.