Wyroki pod dyktando

TVN UWAGA! 137438
Naciski, namawianie na wydanie odpowiedniego wyroku i wątpliwa polityka kadrowa. Kto i dlaczego może awansować na wyższy urząd w sądzie wojskowym? Co dzieje się z sędziami, którzy sprzeciwiają się nepotyzmowi i poplecznictwu swoich przełożonych? Jakie jeszcze tajemnice skrywa sądownictwo wojskowe?

- Najbardziej zabolało mnie to, że przełożeni żądają ode mnie wydawania określonych wyroków. W moim systemie wartości nie ma miejsca na to, żeby wydawać wyroki pod dyktando – mówi sędzia Piotr Kamiński o sądownictwie wojskowym. Sędzia Piotr Kamiński od kilku lat orzeka w sądzie powszechnym w Warszawie. Wcześniej pracował w Sądzie Wojskowym. Poprosił o oddelegowanie, bo nie mógł znieść panującej tam atmosfery. Kłopoty sędziego Piotra Kamińskiego zaczęły się cztery lata temu, gdy jego szef, prezes Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, miał zażyczyć sobie, by Kamiński wydał wyrok pod jego dyktando. Kamiński odmówił, a w aktach sprawy odnotował, iż prezes próbował ingerować w jej przebieg. - Prezes był bardzo oburzony. Wezwał mnie do swojego gabinetu. Miał pretensje. Zrugał mnie, za to, w jaki sposób umieszczam informacje w protokole. Powiedziałem, że interesował się tą sprawą i nie mogłem tego tak zostawić - opowiada Kamiński. Swoją nieugiętością sędzia Kamiński naraził się przełożonym. Teraz ma postępowania dyscyplinarne. Departamentowi sądów wojskowych podlega prawie 60 sędziów. To departament decyduje o tym, kto jakie miejsce zajmuje w strukturze wojskowego wymiaru sprawiedliwości. Niemal wszystkie kluczowe decyzje personalne mają w rękach trzy osoby: dyrektor departamentu Sądów Wojskowych w Ministerstwie Sprawiedliwości i prezesi dwóch Sądów Okręgowych. Według informatorów UWAGI! bez ich namaszczenia żaden awans nie jest możliwy. - Dyrektor departamentu sądów wojskowych może ogłosić wolne stanowisko sędziowskie wtedy, kiedy mu się podoba. A więc wtedy, kiedy akurat popierany przez niego kandydat będzie mógł startować na te stanowiska. Wcześniej trzyma je nieogłaszane – mówi informator reporterom UWAGI! Dlaczego dyrektor instytucji publicznej prowadzi taką politykę kadrową? Dziennikarze UWAGI! przez kilka tygodni starali się o wywiad z pułkownikiem Zenonem Stankiewiczem, osobą numer jeden w sądownictwie wojskowym. Unikał kontaktu z reporterami i zasłaniał się urlopem. Gdy z niego wrócił, również nie znalazł czasu na rozmowę. Major Piotr Kamiński chciał pominąć nieformalny układ awansu. Przez kilka lat, mimo iż znalazł się w niełasce przełożonych, próbował normalnie pracować i rozwijać się zawodowo. - Kiedy zwolniło się pięć miejsc w wojskowym sądzie okręgowym w Warszawie, bez żadnego poparcia złożyłem swój wniosek, akces na stanowisko sędziego Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. To się nie podobało moim przełożonym, którzy woleli prowadzić ciche gierki, przesuwać ludzi sobie posłusznych z sądu do sądu, dawać im stanowiska – przyznaje Piotr Kamiński. Kamiński ostatecznie nie awansował. Jednym z warunków koniecznych do uzyskania awansu w sądownictwie wojskowym jest tak zwana delegacja do sądu wyższej instancji. O jej przyznaniu decydują przełożeniu. Dzięki delegacji sędziowie garnizonowi dostawali możliwość orzekania w sądzie wyższej instancji, czasem w skomplikowanych sprawach. - Sędziowie, którzy chcą awansować do sądu wyższego rzędu powinni wykazać się jakimś doświadczeniem i jakąś ilością spraw rozstrzygniętych. Ponieważ tych spraw jest bardzo niewiele, zwłaszcza poważniejszych spraw karnych, to sędziowie są delegowani do sądów wyższego rzędu i tam kierowani do rozstrzygania we wszystkich możliwych sprawach, żeby była ilość, sztuki - tłumaczy informator. Oddelegowanie do sądu wyższej instancji daje nie tylko prestiżowy ruch w górę, ale i poważny zastrzyk finansowy. Po pół roku na delegacji pensja sędziego wzrasta nawet o tysiąc złotych. Potem za zgodą przełożonych można liczyć na stały awans do sądu okręgowego. Często prezesi sądów przydzielali sędziom delegowanym sprawy, którymi ci nie mieli prawa się zajmować. Delegowani sędziowie awansowali nawet wtedy, gdy podczas delegacji bezprawnie wydawali orzeczenia. Tak było w przypadku sędziego Krzysztofa Pudereckiego. Sędzia Krzysztof Puderecki ma w swojej karierze wydanie postanowienia z poważnymi błędami, które tuszował w sposób niezgodny z prawem. Nie poniósł za to konsekwencji. Dziś, po tym jak awansował do Wojskowego Sądu Okręgowego, jest rzecznikiem dyscyplinarnym sędziów wojskowych i prowadzi postępowanie w sprawie sędziego Piotra Kamińskiego. Po namowie sędzia Krzysztof Puderecki zgodził się na spotkanie z dziennikarzami. - Ja rozpoznawałem te sprawy wówczas, kiedy byłem na delegacji. Jednoosobowo podejmowałem decyzje procesowe w postępowaniu odwoławczym ale wykonawczym. Moim zdaniem miałem do tego prawo. Było to postępowanie wykonawcze. Podobnego zdania było kierownictwo sądu, prezes, który te sprawy mi wyznaczał. Tu nie chodzi o ustawę tylko o interpretacje przepisu, który dla mnie nie jest zbyt jasny – tłumaczy Krzysztof Puderecki. Taki sposób działania wojskowego wymiaru sprawiedliwości nie wszystkim odpowiadał. Wielu sędziów musiało odejść z sądownictwa wojskowego. Dziś z powodzeniem robią karierę w sądach powszechnych. Sędzia Piotr Kamiński jeszcze wielokrotnie będzie stawał przed wojskowym sądem dyscyplinarnym, ale już wie, że zatarg z kierownictwem Sądów Wojskowych skończył dla niego się klęską. - Zostałem sprowadzony bardzo twardo na ziemię. Zrzekam się urzędu sędziego sądu wojskowego. Ciężko jest się pożegnać z mundurem, któremu poświęciło się młode lata, ale wydaje mi się, że to będzie dla mnie ulga – powiedział Kamiński.

podziel się:

Pozostałe wiadomości