- Jest to strasznie przykre, że muszę wchodzić na własną posesję po drabinie – ubolewa Iwona Mulik, oprowadzając nas po zarośniętej działce.
Idealne miejsce
Kobieta na początku lat 90-tych kupiła działkę na warszawskiej Ochocie. Zaciszna wówczas okolica wydawała się idealnym miejscem do życia dla powiększającej się rodziny. Zapadła więc decyzja o budowie domu. Dużego, blisko 400-metrowego.
- To piękne miejsce. Warszawa, a jak nie Warszawa. Jest zielono. Blisko do jeziora. Wyobrażałam sobie, że będę spacerowała z moją córeczką. Że będziemy oddychać świeżym powietrzem. I, że będzie pięknie, ale niestety, tak się nie stało.
Mulik przyznaje, że przez ostatnie lata nie raz płakała z bezsilności.
- Jestem zrozpaczona i przerażona. Jak można było zabronić mi korzystać z tak pięknego terenu? Tak piękny dom, po latach jest już ruiną – mówi pani Iwona.
Nowe osiedle
W czasie, gdy rozpoczynała się budowa domu, w jego sąsiedztwie nie było żadnych zabudowań. Wkrótce, teren przylegający do posesji pani Iwony, kupiła firma deweloperska, by zbudować na nim osiedle mieszkaniowe. Akt notarialny gwarantował pani Iwonie prawo przechodu i przejazdu do swojego domu. Wystarczyło jedynie ustalić z deweloperem wysokość należności za korzystanie z drogi.
- Zwróciłam się do dewelopera, żeby tę drogę ustanowić. Trwały rozmowy. Nie doszło do końcowego podpisania umowy dotyczącej służebności. W ofercie, jaką mi przedstawili, były kwoty w dolarach – mówi Mulik i podkreśla, że były to stawki na tyle wysokie, że nie mogła się na nie zgodzić.
- Nie poszłam do sądu. Wówczas nie przypuszczałam, że musi być taka procedura. Wydawało mi się oczywiste, że będziemy dalej rozmawiać. Przecież nie może być wybudowany dom, skoro jest zgoda, i nie mieć dojazdu – dodaje.
Z powodu przyjścia na świat pierwszego dziecka, pani Iwona na pewien czas odpuściła sprawę dojazdu do budowanego domu. W międzyczasie deweloper ukończył osiedle, a właścicielem gruntu, na którym miała przebiegać droga stała się nowo powstała wspólnota mieszkaniowa.
- Wspólnota nie wyraziła na to zgody. Trwała wymiana korespondencji. I wówczas skierowałam sprawę do sądu – mówi Mulik.
Kolejne lata w sądzie
Pani Iwona, w celu ustanowienia drogi koniecznej do swojego domu, weszła drogę sądową. Ostatnie postępowanie w tej sprawie toczy się już 11 lat.
- Niewiele znam tego typu spraw, które zakończyłyby się szybko. Taki jest charakter tego postępowania – mówi Sylwia Urbańska, rzeczniczka ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Warszawie.
- W takich sprawach zawsze powoływany jest biegły. Od jego opinii się zaczyna. Ta opinia była kwestionowana. Na pewnym etapie tego postępowania do udziału w sprawie zostało wezwanych 78 uczestników – wszyscy właściciele lokali w danej wspólnocie mieszkaniowej. Problemem staje się samo dostarczenie korespondencji. Jednym z uczestników był podmiot zagraniczny, któremu należało dostarczyć korespondencję w tłumaczeniu na język niderlandzki. Te wszystkie czynności w oczywisty sposób przedłużają to postępowanie – tłumaczy Urbańska.
„Będą powstawały korki”
Dom pani Iwony stoi blisko drogi prowadzącej do osiedla apartamentowców.
- Jest szlaban i wystarczy kilka metrów, żebym mogła wjechać do swojego garażu. Nie wiem, dlaczego to wszystko nie doszło do skutku. Nie, bo nie. Jedno z uzasadnień, było takie, że przez mój wjazd będą powstawały korki – dziwi się Mulik.
- Nie pamiętam też od kogo to usłyszałam, bo to były nerwowe sytuacje, że najlepiej jakbym kupiła helikopter i nie będę miała problemu z dostępem do własnego domu. Padały też inne teksty. Na przykład, że nie wiadomo, jaką działalność otworzę. Usłyszałam: „A jak to będzie dom publiczny?”. Byłam zszokowana tymi wszystkimi zachowaniami ludzi – dodaje pani Iwona.
„Nigdy nie chcieli rozmawiać”
Pomimo naszych kilkukrotnych próśb, przedstawiciele wspólnoty mieszkaniowej i zarządca nieruchomości nie chcieli się umówić na spotkanie. W związku z tym postanowiliśmy osobiście odwiedzić zarządcę, by porozmawiać o sprawie pani Iwony. Ale usłyszeliśmy, że mamy opuścić teren.
- Nigdy nie chcieli rozmawiać. A jeśli już to dostawałam pismo, że nie wyrażają zgody na dojazd. Czy to jest złośliwość ludzka czy bezmyślność? Nie wiem, w czym przeszkadza około 20-metrowy dojazd – dziwi się pani Iwona.
Blisko domu Mulik rośnie szpaler drzew.
- Celowo gęsto posadzone, żebym nie miała dostępu do posesji. Posadzono je, wiedząc, że to jest mój dom i wjazd do mojego domu. Ktoś zrobił coś takiego. Jakbym otrzymała wjazd, to jak mam mieszkać w domu, który jest prawie piwnicą? Mam drzewa w oknach. Brak mi słów, jak można komuś zrobić coś takiego – skarży się pani Iwona.
„Nie wierzę w sprawiedliwość”
W 2016 roku sąd wydał rozstrzygnięcie, w którym ustanowił drogę konieczną do domu pani Iwony, przebiegającą przez teren wspólnoty. Ta ostatnia odwołała się jednak od tego postanowienia.
- Wspólnota kwestionuje rozstrzygnięcie w całości, co oznacza, że nie zgadza się w ogóle z ustanowieniem drogi koniecznej – mówi Sylwia Urbańska.
- Jeżeli jest kilkudziesięciu uczestników, potrzeba powołania szeregu opinii biegłych, które są kwestionowane… niestety są takie postępowania, które nie mają szansy szybko się zakończyć. W sytuacji, w której obecnie jesteśmy, należy przewidywać, że sprawy będą jeszcze dłużej trwały – dodaje Urbańska.
- Nie wierzę w sprawiedliwość. Przecież to była tak oczywista sprawa, a mimo to trwa i trwa. Skąd w ludziach tyle złośliwości, zaciętości? Jaki mają cel, komu to służy? Tam jest tyle bloków i oni wszyscy mogą tą drogą przejeżdżać. Nie mogę tylko ja, która jestem pierwsza za szlabanem – kwituje Iwona Mulik.