Wałbrzych
Pięcioosobowa rodzina z Wałbrzycha od dawna borykała się z problemami.
- Na własne oczy widziałam, jak ta matka częstowała 12-letniego syna papierosem. Oni ją wyzywają od najgorszych – opowiada Joanna Wojciechowska, sąsiadka.
- Mieszkam obok nich, to wszystko słyszę. Krzyki, wyzwiska są na porządku dziennym – dodaje Wioletta Włodarczyk.
Kwarantanna
Dwóch chłopców z tej rodziny, na co dzień przebywało w ośrodkach socjoterapeutycznych, gdy jednak wrócili na weekend, okazało się, że ich siostra miała kontakt z osobą zarażoną. Dwunasto- i czternastolatek, pozbawieni opieki wychowawców i terapeutów, zostali zamknięci w domu, w którym były również zwierzęta.
Psy – pięciomiesięczny szczeniak i siedmioletni york były wyprowadzane na spacer przez wolontariuszy. To oni pierwsi zaalarmowali o podejrzanym zachowaniu piesków.
- Jeden z psów wychodził na coraz krótsze spacery, nie sikał, był czujny, jakby z każdej strony spodziewał się ataku – opowiada wolontariusz.
- Drugi piesek też miał zauważalne problemy. Jego załatwianie się podczas spaceru trwało bardzo długo i sprawiało psu widoczną trudność. Rozmawiałam z właścicielami, ale zainteresowanie wyraziła tylko jedna dziewczynka z tego domu. Ta rozmowa została szybko zakończona przez matkę, która na nią wrzasnęła i kazała wejść do domu i nie rozmawiać na ten temat.
Nowy dom
- Skontaktowali się z nami sąsiedzi. Poinformowali nas o stosowaniu aktów zoofilii wobec tych dwóch piesków. Pojechaliśmy na miejsce, gdzie potwierdziło się, że te zamieszczane w internecie filmy są tylko wierzchołkiem góry lodowej – mówi Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt i dodaje: Oni do wszystkiego się przyznali. Nie było po nich widać najmniejszej choćby skruchy, byli wręcz rozbawieni tą całą sytuacją.
Zwierzęta trafiły do domu tymczasowego.
- Dowiedziałam się od sąsiadki, że oni bili te psy. Tego małego wykorzystywali. Widać, że są przestraszone. Ten większy nawet bał się jeść – dodaje Katarzyna Ptasińska, aktywistka.
Bezradność
Rodzina objęta była opieką MOPS-u, miała też kuratora. Jednak sąsiedzi twierdzą, że obecność instytucji nie przynosiła pożądanych skutków. - Próbowaliśmy interweniować przez panie z opieki, przez asystenta, żeby ktoś zajął się tą rodziną. Tam naprawdę jest potrzebna pomoc. Ta kobieta jest teraz obrażona, ona nie rozumie, że potrzebuje pomocy. To zachowanie jej i jej synów to wołanie o pomoc, na które nikt nie reagował – podkreśla Wioletta Włodarczyk.
- Winne są instytucje. Kiedy prosiliśmy o jakąkolwiek pomoc MOPS, czy kuratorium, to słyszeliśmy jedną odpowiedź: proszę pisać pismo. Mówiliśmy kuratorce, która tu przychodziła, co się dzieje, ale ona nie reagowała wcale – dodaje Sebastian Włodarczyk.
Decyzja sądu
Sąd uznał, że obaj chłopcy, a także ich dwie siostry powinni znaleźć się w pieczy zastępczej. Matka, pomimo starań kuratora i pracowników MOPS-u, odmawia wydania dzieci i ukrywa je przed urzędnikami. Sąd wydał już decyzję o przymusowym odebraniu. Starszy z chłopców ma także postawione zarzuty o demoralizację.
- Jeżeli kurator opiekuje się rodziną przez kilka lat to faktycznie należy przyjrzeć się pracy instytucji, które mają pomagać. Często taki kurator ma tak wielu podopiecznych, że nie zawsze może dogłębnie przyjrzeć się im wszystkim. Druga rzecz to brak narzędzi w placówkach socjalizacyjnych, gdzie dzieci uczą się relacji przez przemoc – komentuje Karol Łojek, pedagog, psychoterapeuta.