W sierocińcu łatwiej żyć

- Tata mnie tu przyprowadził, ale ja już nie mam rodziców. Nie przychodzą do mnie. A przecież mama i tata są potrzebni. Bo gdy wszyscy pójdą do domu, to ja zostanę w domu dziecka sam. Będę sam jadł kolację, sam się mył, sam ścielił łóżka. Będzie mi ciężko i będę płakał – mówi 6-letni Dominik. Jak wychowankowie domów dziecka radzą sobie z myślą, że zostali porzuceni i osieroceni?

- W domu nie byłam traktowana gorzej. Nie jadłam tak jak inni. Nie traktowano mnie jak córki. Gdy przyszłam do domu dziecka, nie chciałam tu zostać – opowiada 15-letnia Ewelina. Dziewczynka do sierocińca trafiła siedem lat temu. Biologiczna matka znęcała się nad Eweliną. Nie karmiła jej. Zmuszała ją do spania w komórce. Wychowawcy wspominają, że z początku dziewczyna zachowywała się jak wypłoszone zwierze. Zdarzało się, że wyciągała dzieciom kanapki z plecaka. - Nie wiedziałam, że można żyć inaczej – wyjaśnia Ewelina. Do domu dziecka nie chciał przeprowadzić się także 21-letni Daniel. Z powodu ciężkiej choroby, jego mama nie mogła się nim dłużej opiekować. - Ojciec odszedł, a stan mamy coraz bardziej się pogarszał. Wraz z bratem musieliśmy trafić tutaj. W przeddzień uciekłem nawet z domu. Wróciłem, bo musiałem się z tym jakoś pogodzić – mówi Daniel. Z rozstaniem z najbliższymi nie chce się pogodzić większość wychowanków. Nawet w sytuacji, gdy z ich powodów doznali wielu krzywd. 8-letnia Karolinka zazwyczaj nie bawi się z rówieśnikami. Płacze. Tak jak większość jej kolegów z domu dziecka, marzy o prawdziwej rodzinie. Dużo mówi o szczęściu. - Chciałabym, żeby przyjechali do mnie mama, tata i żeby byli szczęśliwi. Żeby tata nie bił mamy. Gdybym miała coś takiego, to bym się cieszyła. Ale to na pewno się nie spełni – opowiada ze smutkiem dziewczynka. Na powrót rodziców nie liczy 6-letni Dominik. Do domu dziecka przyprowadził go ojciec. - Wolałabym mieć nowych rodziców. Nową mamę – przyznaje chłopiec. Dla wielu wychowanków nową mamą stają się wychowawczynie. Tak jest przypadku Dominika, który w szczególny sposób przywiązał się do pani Róży. - Ciocia Róża to jest moja mama. Kiedyś przyniosła mi polską kiełbasę. Parówkę raczej. Polską. Białą. Zjadłem ją – opowiada z dumą sześciolatek. Wie jednak, że pani Róża opiekuje się także jego kolegami. Dzieci rzadko zwracają się do swoich wychowawców per pani. - Każdy mówi jak chce. Ja mówię ciocia – wyjaśnia 10-letni Paweł. Wszystko to daje poczucie namiastki prawdziwej rodziny. Ale to wciąż za mało. - Czujemy się kochani, ale zawsze będzie nam brakować kogoś bliższego – wyjaśnia Daniel, który twierdzi, że mimo wszystko w sierocińcu łatwiej żyć. Nie ukrywa jednak, że pobyt w domu dziecka zmienia. - Jest się innym człowiekiem. Na wszystko się uważa i zaufanie do obcych ludzi jest silniejsze. To wszystko kształtuje nasz charakter i naszą wolę walki, żeby osiągnąć coś w życiu.

podziel się:

Pozostałe wiadomości