Po naszych reportażach odsłaniających nieprawidłowości i przypadki łamania prawa w sieci sklepów „Biedronka” redakcja „UWAGI!” została zasypana setkami listów i maili od byłych i obecnych pracowników sieci. Dotarliśmy także do nowych bohaterów, którzy ujawnili nam kolejne szokujące fakty. Wszyscy potwierdzają ujawnione przez nas patologie. Praca po godzinach, bez wynagrodzenia, fałszowanie ewidencji czasu pracy, zmuszanie pracowników do dźwigania ciężarów, to według nich norma. Pracownicy „Biedronki” czują się zastraszeni i zupełnie bezradni. - Nie mamy żadnych praw. Nikt nam nie jest w stanie pomóc, ani sąd, ani Państwowa Inspekcja Pracy. Postanowiliśmy sprawdzić jak to możliwe, że w wielkiej handlowej sieci, zatrudniającej dziesięć tysięcy ludzi i mającej setki sklepów w całej Polsce, uprawnione do tego państwowe służby nie są w stanie wykryć i udowodnić tak drastycznych przypadków łamania prawa. Okazuje się, że inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy dość regularnie odwiedzają sklepy „Biedronki”. Problem jednak w tym, że o tych kontrolach kierownictwo sklepów jest wcześniej uprzedzane! Może się, więc do nich bez problemu przygotować. Czy takie kontrole mają, więc jakikolwiek sens? - Nie zapowiadamy kontroli kilkanaście dni lub tydzień wcześniej. Uprzedzamy jedynie na dzień lub dwa przed terminem - tłumaczył nam jeden z inspektorów PIP. Inspektorzy bezradnie rozkładają ręce i dodają jeszcze, że jest ich zbyt mało nawet do przeprowadzania zwykłych planowych kontroli. Tym bardziej nie mają możliwości skontrolowania jakiegokolwiek miejsca z zaskoczenia. Czy rzeczywiście problemem jest jedynie w braku ludzi?