Trupia rzeka

Szczątki i wnętrzności zwierząt, krew – oto, co pływa w Czarnej Orawie, rzece na Podhalu. Od kilku lat właściciel ubojni w Jabłonce regularnie zatruwa wodę. Urzędnik ochrony środowiska z Krakowa przyznaje, że środowisku dzieje się szkoda, ale nie w takim wymiarze, by zająć się trucicielem.

Czarna Orawa była kiedyś pełną ryb, podgórską rzeką. Teraz zamiast ryb pływają w niej gnijące zwierzęce szczątki, a woda zabarwia się na czerwono. Z rur wypływają do niej odpady z ubojni zwierząt w Jabłonce. Wystarczył jeden rekonesans reporterki UWAGI! z wędkarzami, by wyciągnęli oni sporo kawałków gnijącego mięsa. - Odkąd się tu pojawili – odpady, flaki, krew w wodzie – mówi Klaudiusz Angerman, prezes zakopiańskiego koła Polskiego Związku Wędkarzy. Ubojnia pojawiła się w Jordanowie po tym, jak musiała zniknąć z oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów Spytkowic. Tam także zatruwała wodę w ten sam sposób. Przeciwko właścicielowi ubojni toczyło się kilka postępowań. - Wskaźniki zanieczyszczeń przekraczały normę nawet do 58 razy – mówi Paweł Dyrcz, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska Starostwa Powiatowego w Suchej Beskidzkiej. – Wskutek zanieczyszczeń w ciągu kilku miesięcy doszło do siedmiu, ośmiu zamknięć dostawy wody dla pięciotysięcznego Jordanowa. Wreszcie właściciel zakładu został ukarany grzywną – 1500 złotych. Jednak w końcu ubojnia przeniosła się ze Spytkowic do Jabłonki. Mieszkańcy Jabłonki przyznają, że rzeka śmierdzi od wylewanych do niej odpadów jak padlina, ale nie chcą niczego powiedzieć prosto do kamery – boją się, bo wielu pracuje w dużym zakładzie. Nie boją się tego wędkarze, którzy bez trudu znajdują ukryte na brzegu rury ściekowe i pokazują zdjęcia, na których widać wylewające się z rur strumienie zwierzęcej krwi. Tymczasem właściciel ubojni nie ma prawa używać żadnych odpływów ściekowych. Nie posiada na to pozwolenia, wydawanego przez starostwo. Złożył wniosek o nie, ale z poważnymi brakami w dokumentacji. Urząd wysłał pismo, prosząc o uzupełnienie brakujących dokumentów, jednak właściciel nigdy nie odpowiedział. - Mieliśmy jedną awarię i zapłaciliśmy karę – mówi przez telefon Mirosław K., właściciel ubojni w Jabłonce. – Tyle mam do powiedzenia. Jestem w Niemczech i nie mogę rozmawiać. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Krakowie skierował sprawę do prokuratury, potraktował to jednak jako jednorazowe potknięcie. Gdyby urzędnicy stwierdzili, że sytuacja zdarzała się częściej, musieliby zamknąć zakład. Nie zrobili jednak tego. - Na pewno ścieki nie były systematycznie odprowadzane do wód – mówi Ryszard Listwan, zastępca Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska w Krakowie. – Jest szkoda, ale nie w takim wymiarze. Dotąd nie znaleźliśmy rur odprowadzających ścieki do rzeki. Na pytanie, dlaczego inspektorzy nie wybrali się na wizję lokalną, Ryszard Listwan odpowiada, że to nie takie proste. I dodaje, że jeśli zatruwanie rzeki będzie powtarzać się za często, Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska podejmie właściwe działania.

podziel się:

Pozostałe wiadomości