Tragiczne wypadki na nowym odcinku drogi. „Co za geniusz dopuścił ludzi na śmierć?”

TVN UWAGA! 5004252
TVN UWAGA! 309222
Najpierw jedna śmierć, potem druga. Obie na tym samym odcinku drogi. Czy rzeczywiście ich powodem, jak podawano w komunikatach, była brawura kierowców? Nowe światło na sprawę rzuca prywatne śledztwo brata ofiary, na co dzień wziętego adwokata z Australii.

Rodzina Łazińskich mieszka w okolicach Brisbane w Australii. Ich drugim, równie ważnym domem, jest Polska.

Wypadek

Na początku listopada 37-letni Krystian Łaziński zginął w wypadku samochodowym, do, którego doszło w okolicach Żnina. Jego nagła śmierć była dla polsko-australijskiej rodziny potwornym ciosem.

Krystian niedawno skończył studia: w Australii prawo, w Polsce medycynę.

- Takie ciężkie studia, tyle pracy i nic z tego nie wyszło. To syn powinien nas pochować, a my pochowaliśmy jego – ubolewa Beata Łazińska, matka 37-latka.

Łaziński planował założyć rodzinę.

- W przyszłym roku mieliśmy brać ślub. Jak się ostatni raz widzieliśmy rozmawialiśmy o dzieciach. Teraz czuję pustkę. Czuję się jakby, ktoś zabrał mi część powietrza, część życia – przyznaje Joanna Markiewicz.

Rodzina nie mogła uwierzyć w podawane przyczyny wypadku.

- Było powiedziane, że Krystian wyprzedzał trzy samochody. Właściwie jechał pod prąd. Jak to usłyszałem to wiedziałem, że jest jakaś inna przyczyna wypadku. Krystiana bardzo dobrze znałem, był rozsądnym, bardzo dobrym kierowcą – zapewnia Marcin Łaziński, brat Krystiana i dodaje: Wtedy zdecydowałem, że muszę przejąć śledztwo, jakby to była moja praca.

Łaziński jest adwokatem. Na co dzień zajmuje się sprawami kryminalnymi, ale specjalizuje się też w sprawach dotyczących wypadków samochodowych.

- Najpierw chciałem zobaczyć miejsce wypadku, na miejscu zobaczyłem, że coś jest nie tak z drogą – mówi Marcin Łaziński.

W brawurę Krystiana nie mogli uwierzyć też jego rodzice.

- Pojechaliśmy na miejsce wypadku. Droga wyglądała dziwnie. Właściwie wyglądała jak autostrada. Kierowcy zachowywali się dziwnie, wyprzedzali, nie wiedzieli, że to nie jest autostrada – przekonuje Beata Łazińska, matka Krystiana.

- Więcej samochodów jechało po lewym niż po prawym pasie. Strach tu było stać. Sfilmowałem sytuacje, gdzie samochody prawie się zderzały – dodaje Marcin Łaziński.

Nowa droga

Marcin Łaziński, jako adwokat szybko ustalił, że do tragedii w okolicach Gniezna doszło w nietypowym miejscu, na tymczasowo oddanym do użytku fragmencie nowej drogi.

- Na początku października doszło do przełożenia ruchu z drogi krajowej numer pięć na budowaną drogę ekspresową. Ona jeszcze nie ma parametrów drogi ekspresowej. Kierowcy na tym odcinku mogli poruszać się jednym pasem w obu kierunkach. Było oznakowanie zgodne z organizacją ruchu, przygotowaną zgodnie z przepisami i zasadami ruchu drogowego. Niestety kierowcy na tym odcinku, dzięki temu, że droga była szeroka, przekraczali dozwoloną prędkość i nie stosowali się do oznakowania – twierdzi Tomasz Okoński, rzecznik prasowy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Bydgoszczy.

Obserwacja miejsca tragedii dała adwokatowi z Australii powód do przypuszczeń, że prawdziwą przyczyną śmierci brata było fatalne oznakowanie drogi. Kierowcy nagminne jechali pod prąd dwukierunkowej jezdni przekonani, że mają do dyspozycji dwa pasy ruchu. Wjeżdżających na szosę mylił m.in. znak pozwalający na wyprzedzanie i przerywana linia pośrodku, a parę znaków informujących o ruchu dwukierunkowym często zasłaniały sunące prawym pasem ciężarówki.

- Zawiozłem materiał do prokuratury w Żninie i na policję. Powiedziałem, że tam dojdzie do kolejnego śmiertelnego wypadku. Jak wróciłem z obiadu, chciałem jeszcze raz to raz nagrać, dojeżdżam, a tu okazało się, że droga jest zamknięta – opowiada Marcin Łaziński.

Tydzień po śmierci Krystiana doszło do kolejnego śmiertelnego wypadku. Dlatego Marcin Łaziński zapytał policjantów, czemu na czas nie zmusili drogowców do poprawy oznakowania. Rozmowę zarejestrował.

- Wypadek, o którym mówimy, był w zeszłym tygodniu? Przez tydzień oni nie zrobili w tej sprawie nic (…). My napisaliśmy niejedną informację na temat drogi (…). Co oni z tym zrobili, nie mamy żadnego wpływu. Oni mają wyciągnąć wnioski, a policja nie może ich do niczego zmusić.

„To nie są wypadki”

Dopiero kolejna śmierć spowodowała reakcję drogowców, kilka godzin później zabezpieczyli drogę ustawiając na feralnym odcinku słupki oddzielające ruch aut w przeciwnych kierunkach.

- Mówimy o wypadkach, a to nie są wypadki. Tutaj winni są ludzie. Ci, którzy dopuścili ruch na tej drodze, zanim została porządnie zabezpieczona. To nie był wypadek, to jest w najlepszym przypadku lekkomyślność. Ale tak naprawdę jest to zabójstwo – uważa Marcin Łaziński.

Chcąc sprawdzić, kto odpowiada za oddanie do ruchu fatalnie oznakowanej szosy, Marcin Łaziński pojechał do lokalnej GDDKiA. Rzecznik urzędu poinformował go jednak, że od razu nie dostanie kluczowego i publicznie dostępnego dokumentu tzw. warunków organizacji ruchu.

- Mamy do 30 dni na odpowiedź – powiedział Okoński.

- Chciałem się dowiedzieć, co to za geniusz dopuścił ludzi na śmierć. To, co zrobiliście to pośmiewisko, to jest zabójstwo – mówił Łaziński do Okońskiego.

- Rozumiemy sytuację. Jest nam przykro. Ale podkreślam, że oznakowanie w tym miejscu jest prawidłowe – przekonywał Okoński.

Śmiertelne wypadki nie były jedynymi, do których doszło na feralnym odcinku S5. Według policyjnych danych w ciągu kilku tygodni od otwarcia, na drodze doszło do trzech innych zderzeń, a okoliczności, co najmniej jednego były takie jak śmierci Krystiana.

Świadek

Śledztwo adwokata dało jeszcze jeden efekt: w mediach społecznościowych zaczęli się zgłaszać kolejni uczestnicy dramatycznych zdarzeń na źle oznakowanej drodze. Wśród nich mężczyzna, który wjechał na S5 tuż za Krystianem.

- Jak wjechałem na tę drogę to był dla mnie szok, bo myślałem, że jestem na autostradzie i mówię: „O, kurczę, co tu się dzieje? Czemu z naprzeciwka jedzie samochód?”. I wtedy, w tym momencie, nagle zauważyłem na lewym pasie, który zmieniłem, że leży samochód. To, co mnie bulwersuje, to jest to, że dzwoniłem do policji w Żninie, i nawet do jakiegoś pana inspektora z GDDKiA, i o wszystkim powiedziałem. Powiedziałem: „Nie piszcie w gazetach opinii, że jechał jakiś pirat drogowy, który wymijał, bo on mógł paść ofiara złego oznakowania drogi”

- Jeżdżę dużo samochodem, do pewnego momentu mnie to nie przerażało, bo często tak się zdarza, że samochody z naprzeciwka się wyprzedzają, często robią to, tak jakby, na ostatnią chwilę, ale wówczas widać wyraźnie, że ten samochód już wyprzedza, czyli, stara się szybko wykonać ten manewr. A tu reakcja była dopiero, kiedy zacząłem mrugać światłami i dopiero wtedy ktoś się orientował, że coś jest nie tak – dodaje.

Kilka dni temu Marcin Łaziński znalazł na oficjalnej stronie GDDKiA kluczowy dowód lekkomyślności drogowców. Wynika z niego, że tuż po wypadku Krystiana próbowali ratować sytuację, dostawiając kolejne znaki.

- Porównałem zdjęcia i okazało się, że są dołożone znaki, jeden o prędkości, drugi, że to droga dwukierunkowa. Tego jak Krystian jechał tego nie było – wskazuje Łaziński.

- Walczę o sprawiedliwość, stanę na głowie, żeby śledztwo było rzetelnie przeprowadzone – kwituje brat Krystiana.

podziel się:

Pozostałe wiadomości