Tragedia na Pradze. Policjant został śmiertelnie postrzelony
Była sobota, ok. godz. 14, kiedy policja otrzymała wezwanie do agresywnego mężczyzny. Miał on biegać z maczetą w ręku w podwórku kamienicy na warszawskiej Pradze. Podczas interwencji jeden z funkcjonariuszy zginął od strzału z policyjnej broni.
- Widać było duży szok policjantów. Widać było wściekłość, jak chyba kolega tego policjanta, drugi tajniak, kopał w drzwi. (...)Widać było w jakim szoku i katatonii jest ten policjant, który postrzelił swojego kolegę - mówi świadek zdarzenia.
- Ten policjant był załamany - dodaje Łukasz Rytel, "Miejski Reporter", który również był na miejscu.
Policjant, który zmarł był doświadczonym funkcjonariuszem pionu kryminalnego. Miał 35 lat i dwójkę dzieci.
- Wydarzyła się ogromna tragedia. Zarówno dla rodziny policjanta, który nie żyje, jak i dla policjanta, który działając w błędzie, pociągnął za spust. Po prostu źle odczytał sytuację - mówi Andrzej Kawczyński, emerytowany naczelnik Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw KSP.
36-latek miał biegać z maczetą po Inżynierskiej
Okazuje się, że mężczyzna z maczetą, w sprawie którego interweniowali funkcjonariusze jest dobrze znany policji m.in. z przestępstw narkotykowych. Od wielu lat miał sprawiać problemy okolicznym mieszkańcom i wszczynać awantury.
- Wobec tego mężczyzny już wcześniej było prowadzone postępowanie. Dotyczyło gróźb karalnych, spowodowania obrażeń ciała i posiadania narkotyków - informuje prok. Norbert Woliński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga w Warszawie.
36-letni Artur C. został tymczasowo aresztowany. Dziennikarze Uwagi! rozmawiali z jego partnerką.
- Policja przyjechała z zaskoczenia i zaczął uciekać, bo on był "trychnięty". On nie miał żadnej maczety, on był bez broni. To ktoś inny miał maczetę. Pijany był i dlatego uciekał - twierdzi partnerka 36-latka.
Narkotykowe zagłębie
Okolica, w której doszło do tragedii, nie cieszy się dobrą sławą. Wiele osób mówi, że to praskie zagłębie narkotykowe.
Zdaniem naszego informatora sprzedaż narkotyków nawet po tragedii trwa tam w najlepsze.
- Jak wczoraj policjanci składali znicze, to handel trwał – słyszymy.
- Boimy się. Gdy w grę wchodzą opioidy, to ludzie nie mają żadnych zahamowań – dodaje nasz rozmówca.
Gang narkotykowy ma być świetnie zorganizowany.
- Jak się obok nich przechodzi to słychać "Chowajcie, chowajcie". Na ulicy stoi czujka, a sam handel dzieje się w studni kamienicznej za barykadą z mebli. Podejrzewam, że mają tam jakieś miejsca do ucieczki, że jak tylko policja podjeżdża, to towar znika – opowiada nasz rozmówca.
- Po godzinie 17 przewija się tam kilkaset osób, kilka osób na minutę. Towar raczej jest cały czas, a jak brakuje, to panowie ogłaszają nową dostawę wystrzeliwując fajerwerki – dodaje nasz rozmówca.
Autor: wg, as
Reporter: Arleta Bolda-Górna, Jakub Dreczka