To miał być pierwszy dzień Arka w gimnazjum. Zanim jednak doszedł do szkoły, na przystanku autobusowym został pobity przez starszych kolegów. - Na hasło: pasować kota, rzucili się na niego ze skórzanymi, parcianymi pasami. Tłukli go po całym ciele. Chłopak osłaniał się parasolką. Mimo to dostał kilka potężnych ciosów w głowę, w szyję, w plecy i w nogi. Gdy zaczął płakać i wzywać pomocy, napastnicy uciekli – mówi nadkom. Jacek Dobrzyński z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. Arka przed poważniejszymi obrażeniami uchronił jedynie parasol, którym się zasłaniał. - Mówili mi wcześniej, że jak przejdę do gimnazjum, to oni mnie wezmą i zbiją. Tylko myślałem, że może uderzą mnie parę razy i sobie pójdą. Ale oni nie żartowali. To było naprawdę – przyznaje Arek Głowacki, pobity chłopiec. Przed policjantami czterech chłopaków w wieku 14 i 15 lat przyznało się, że w ich szkole w ten sposób pasuje się pierwszaków na nowych uczniów. - Gdy ich zatrzymaliśmy, tłumaczyli się, że zrobili to, bo taka jest tradycja – dodaje Jacek Dobrzyński. Dyrektor szkoły, do której zaczął chodzić Arek, bagatelizuje sprawę. Jego zdaniem był to zwykły wybryk chuligański. - Nie byli agresywni. To zwykły chuligański wybryk. Teraz pod szyldem fali można wszystko załatwić. W tej szkole nie ma zjawiska fali. Nikt mnie o takich przypadkach nie informował, nikt się nie zgłaszał – tłumaczy Jerzy Łapiński, dyrektor Gimnazjum w Łapach. Pedagodzy jednoznacznie przyznają, że fala w szkołach istnieje. Często dzieje się tak, bo takie zachowanie swoich dzieci akceptują rodzice. - Spotykam się z akceptacja takiego szturchania, że to jest niewinne, że nic wielkiego się nie stało. To się później przeradza w okrutne sytuacje. Może nawet ktoś zginąć, dzięki takiej fali - mówi Marek Iwanowicz, dyrektor pogotowia opiekuńczego w Białymstoku.