To miało być miłe spotkanie po latach. Bartek umówił się ze znajomymi na wspólne oglądanie meczu. Dołączył do nich Adam, który przyprowadził ze sobą kolegę. Wszyscy znali się z domu dziecka. Podobno Bartek spojrzał się na jednego z kolegów krzywo, od słowa do słowa wywiązała się awantura. - To byli dobrzy koledzy – mówi Ola, koleżanka, która próbowała ratować Bartka. – Kiedy wychodzili, byliśmy pewni, że konflikt został zażegnany. Jednak po godzinie pijani koledzy wrócili do mieszkania. Byli uzbrojeni. - To było straszne zaskoczenie – opowiada Ola. – Jeden przyszedł z kijem bejsbolowym na ramieniu. Drugi miał pistolet. Polali benzyną łóżko, na którym spał Bartek. Wtedy wszystko zaczęło się palić. Krzyki obudziły Asię, narzeczoną Bartka i jego 6-letniego synka. - Złapałam za telefon i natychmiast zadzwoniłam po policję – mówi Asia. – Nikt nie odebrał, więc zadzwoniłam po straż pożarną. Bandyci uciekli przez okno. W płonącym, zamkniętym mieszkaniu zostawili aż cztery osoby. Nie było szans, by uratować Bartka. Ciężko poparzony jeszcze przez tydzień cierpiał w szpitalu. - Bartek wyglądał okropnie! – z przerażeniem wspomina sąsiadka. - To była żywa pochodnia! Bandyci są znani policji, na swoim koncie mają niejeden rozbój i niejedną kradzież. Nadal jednak są wolni. Czują się do tego stopnia bezkarni, że na drugi dzień po pożarze wrócili pod drzwi spalonego mieszkania. - Znamy dane sprawców tego bestialskiego mordu – wyjaśnia Mirosław Minor z Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. – Ponieważ nie zostały im przedstawione żadne zarzuty, pozostają na wolności.