Piotr Jaroszewicz urodził się w 1909 r. w Nieświeżu. Na początku II wojny światowej był nauczycielem. Jako przedstawiciel inteligencji, z pierwszą żoną Oksaną, został zesłany na Syberię. Razem wstąpili do tworzonego na terenach Związku Radzieckiego Ludowego Wojska Polskiego. Jako oficer polityczny, bardzo szybko awansował. Do Berlina dotarł już w stopniu generała. - Jego kariera jest zaskakująca, bo on w sumie był ofiarą tego systemu. Jest rzeczą szokującą, gdy tacy ludzi później byli w elicie władzy. Wyszedł z wojska jako generał dywizji. Potem zajmował się gospodarką. Nie był z wykształcenia ekonomistą. Można powiedzieć, że się przyuczy – mówi Janusz Rolicki, dziennikarz i publicysta. Piotr Jaroszewicz robił szybką karierę w wojsku i w administracji. Przez 30 lat pełnił liczne funkcje ministerialne. Z każdego kryzysu na szczytach władzy wychodził zwycięsko. - W PRL-u odgrywał kluczową rolę będąc przez kilkanaście lat wicepremierem a potem nieusuwalnym premierem przez całą dekadę Gierka. Taka długowieczność polityczna oznaczała jedno: bardzo mocne papiery polityczne w Moskwie – mówi prof. Paweł Wieczorkiewicz, historyk. Piotr Jaroszewicz piął się po szczeblach władzy, ale w życiu osobistym spotkała go tragedia. Zmarła jego ukochana żona Oksana. Bardzo szybko w życiu Piotra Jaroszewicza pojawiła się dziennikarka Trybuny Ludu, Alicja Solska. Po dwóch latach znajomości zostali małżeństwem. Solska do rodziny wprowadziła dwoje swoich dzieci. Po dwóch latach małżeństwa Jaroszewiczom urodziło się wspólne dziecko – Jan. Na początku lat 80. w kraju zawrzało a gospodarka była w ruinie. Jeszcze przed sierpniowym robotniczym zrywem, aktyw robotniczy nieoczekiwanie zdjął Jaroszewicza z funkcji premiera. Był nim przez 10 lat. - Cały aparat polityczny uważał, że sprawcą nieszczęścia jest Jaroszewicz, bo źle zarządzał gospodarką. W tej sytuacji Gierek zgodził się na odejście Jaroszewicza – opowiada Janusz Rolicki. Rok później, w stanie wojennym, Piotr Jaroszewicz został internowany. Był to dla niego szok, że po 40 latach bycia nietykalnym trafił za kraty. Jaroszewicz został zwolniony z internowania po roku. Zamknął się w swoim domu i zamienił go w twierdzę. Miał groźnego psa, zawsze był uzbrojony. Nocami pracował, pisał pamiętniki. Po 10 latach życia w zapomnieniu dał o sobie znać publikując książkę Przerywam milczenie. Rok później, gdy pracował nad jej rozszerzeniem, wraz z żoną został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. Dziennikarze UWAGI! po latach odnaleźli policjanta, który jako pierwszy przekroczył próg willi Jaroszewiczów. To on potwierdził informację, że premier i jego żona zostali okrutnie zamordowani. To były jego początki pracy w policji. Nie może pokazać twarzy. Musi zostać anonimowy. - Przed posesją czekał człowiek, który przedstawił się jako syn Piotra Jaroszewicza. Powiedział, że znalazł martwego ojca w domu i wprowadził nas. Weszliśmy do jednego z pomieszczeń na górze, w którym znaleźliśmy zwłoki. Syn Jaroszewicza, który wprowadził nas do domu, powiedział, że nie rozglądał się po budynku i nawet jej nie szukał (Alicji Solskiej). Chodzi o żonę Jaroszewicza. W związku z tym ja zacząłem poszukiwania. To było blisko pomieszczenia, w którym znaleźliśmy Piotra Jaroszewicza. O ile dobrze pamiętam – łazienka. Tam na podłodze leżała pani Solska – opowiada policjant. - Przyczyną śmierci pani Alicji był strzał w głowę z broni myśliwskiej sztucera. Piotr miał zadzierzgniętą na szyi pętlę z rzemieniem od broni, który skręcony był następnie aż do zadławienia z użyciem góralskiej ciupażki. Doświadczony pracownik z zakresu kryminalistyki dziwił się, że nie ujawniono na tej ciupażce, która była w rękach sprawcy, żadnych śladów, w tym również śladów zacierania śladów – dodaje inny policjant. - Przeprowadzałem sekcję zwłok Jaroszewicza. Był bity, maltretowany. Miał liczne, w różnych okolicach ciała, zasinienia. Na głowie miał ranę – wspomina lekarz Lech Suchcicki. Kto i dlaczego zabił małżeństwo Jaroszewiczów? - Na początku transformacji uznano, że zamordowano zwykłego komucha. Machnięto ręką, nie zrobiono wszystkiego, co można było zrobić. Z przykrością muszę stwierdzić, że funkcjonariusze zajmujący się wyjaśnianiem sprawy, lecieli po najmniejszej linii oporu. Najprostszą sprawą było złapać dwóch, trzech, czterech złodziejaszków i wmówić im, że to oni zrobili - mówi Henryk Piecuch, autor książek o służbach specjalnych. - Nie mieliśmy żadnego wpływu na bieg wykonywanych czynności Po 16 latach dziennikarzom UWAGI! udało się przekonać policjantów do wskazania błędów popełnionych w tym śledztwie. Ich wiedza zaszokowała reporterów. O tym w UWADZE! w środę.