„Wyłamałem szlaban”
Gdy lekarze otrzymali wezwanie do pacjentki z zawałem, chcieli do niej dotrzeć jak najszybciej. By skrócić czas dojazdu, zdecydowali się wyjechać z terenu Uniwersyteckiego Szpitala w Zielonej górze pod prąd.
- Od strony szpitala dojechaliśmy karetką do szlabanów wjazdowych. Portier nie otwierał szlabanu, to wysiadłem z ambulansu i poprosiłem go, żeby podniósł szlaban, bo jedziemy do pilnego zdarzenia. Portier powiedział, że szlabanu nie podniesie, i że mamy jechać dookoła, o kilometr dłużej, przez korki. Wtedy powiedziałem mu, że jeśli tego szlabanu nie otworzy, to go wyłamiemy. I tak się też stało. Wyłamaliśmy szlaban i pojechaliśmy do pacjenta – mówi Robert Górski, lekarz pogotowia ratunkowego.
Nagranie z karetki, pokazujące całą sytuację, szybko trafiło do mediów. Sugerowano, że to portier zawinił i zarzucano mu złą wolę. Rzeczniczka Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze przyznaje, że taka sytuacja nie powinna się wydarzyć.
- Karetka nie mogła wyjechać ze szpitala wjazdem. Była jednak pojazdem uprzywilejowanym. Nie było przeciwwskazań, by ten szlaban został uniesiony przez pana, który wtedy miał dyżur – komentuje sytuację Sylwia Malcher-Nowak.
A jednak, jak się okazało, to nie zła wola kierowała portierem, a brak możliwości technicznych pozwalających na otwarcie szlabanu.
Bo nie było przycisku
Ruch na terenie szpitala jest jednokierunkowy, dlatego tylko po jednej stronie szlabanów, w asfalcie, zainstalowane są specjalne czujniki. Dopiero po najechaniu na nie samochodem, szlaban podnosi się do góry. Pracujący tu portier nie ma technicznych możliwości, aby przeszkodę podnieść. Może zrobić to drugi pracownik, w budce przy szlabanie wyjazdowym.
- Nie miałem możliwości uniesienia tego szlabanu – opowiada 59-letni Krzysztof Szczap, który był tego dnia portierem. - Powiedziałem lekarzowi, że zadzwonię i oni mi go automatycznie otworzą, ale on wtedy wyłamał szlaban. Co ja mogłem więcej zrobić?
Zarówno firma ochroniarska, jak i ta odpowiedzialna za działanie szlabanów, wiedziały, że to nie portier ponosi odpowiedzialności za sytuację. Mimo to nie wydały oficjalnych komunikatów ucinających spekulacje. Co więcej, pracownik firmy Green Parking, który nadzorował działanie szpitalnych szlabanów, zasugerował w jednej z lokalnych gazet, że wina jest po stronie pana Krzysztofa.
- Do tej pory nie było z tym systemem żadnych problemów. Teren Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze jest specyficzny. Wszystko wynikało ze względów bezpieczeństwa. Jeśli ten element ma być umieszczony, jutro będzie zamontowany dodatkowy przycisk – mówi Paweł Leszek Klepka z Green Parking i przyznaje: - Odpowiedzialność za tę sytuację ponosi moja firma. Pan Krzysztof Szczap nic na tym wydarzeniu nie stracił, pewnie tylko dużo nerwów. Mogę go jedynie przeprosić.
Portier odchodzi
Zgodnie z obietnicą, firma zamontowała przycisk do otwierania szlabanu. Pacjentka, do której śpieszyła się załoga pogotowia, opuściła już szpital. Tylko w portierze pozostaje niesmak.
- Ja się czuję po prostu poniżony. Zarzuca mi się, że nie chciałem otworzyć szlabanu karetce jadącej do chorego. Przecież, gdyby to chodziło o kogoś z mojej rodziny, to sam bym go wyłamał. Cały czas dochodzę do siebie po tej sytuacji – mówi Krzysztof Szczap i dodaje: – Po tym wszystkim, co zaszło, postanowiłem się zwolnić. Chcę o tym zapomnieć i normalnie, spokojnie sobie żyć dalej.