Hanna Kobylińska jechała swoim samochodem do gimnazjum, w którym jest nauczycielką. Spieszyła się, ponieważ musiała zdążyć na radę pedagogiczną. Dojeżdżała do szkoły, gdy na skrzyżowaniu zatrzymało ją czerwone światło. Przed nią stał radiowóz straży miejskiej. Gdy światło zmieniło się na zielone, radiowóz ruszył bardzo powoli. - Podejrzewałam ich o złośliwość, więc zatrąbiłam - opowiada nauczycielka. - Potem wyprzedziłam ich samochód, a za chwilę wjechałam na podwórko szkoły. Nauczycielka nie przewidziała jak swoim klaksonem rozjuszyła strażników. Poczuli się urażeni do tego stopnia, że przyjechali za nią do szkoły. - Wysiadło dwóch facetów. Okropnych, łysych, wściekłych, wielkich - sam ich widok wzbudził w nauczycielce lęk. - Bez słowa „przepraszam”, „dzień dobry” zaczęli wrzeszczeć, że mam pokazać dokumenty. Kobieta postanowiła stawić czoła strażnikom. Ponieważ panowie nie przedstawili się i nie wylegitymowali, odmówiła pokazania dokumentów i wyciągnęła telefon, by wezwać policję. Nic z tych rzeczy! Strażnicy wyrwali jej torebkę. W tym miejscu do akcji wkroczył szkolny ochroniarz. Usiłował wyjaśnić sytuację i pomóc nauczycielce. - Jeden z nich powiedział mi: „a ty cieciu spier…”, a drugi odepchnął mnie ręką - tak wspomina swój kontakt ze strażnikami Marcin Gus. Przedstawiciele straży miejskiej nie zakończyli na tym swoich wyczynów. Postanowili pokazać, że mogą być jeszcze groźniejsi. Zagrozili nauczycielce, że założą jej kajdanki, a następnie usiłowali wepchnąć ją do swojego samochodu. Wszystkiemu przyglądały się dzieci, które tego dnia miały mecz na boisku szkolnym. Sytuacja była wyjątkowo upokarzająca dla kobiety. Zaatakowanej kobiecie na pomoc ruszyli inni nauczyciele i rodzice uczniów. - Broniliśmy jej – zapewnia Ewa Korulska, wicedyrektorka szkoły. - Otoczyliśmy samochód i powiedzieliśmy, że ich nie wypuścimy. Było nas chyba dwadzieścia osób, więc mieliśmy przewagę. Niewiadomo, czym by się to skończyło, gdyby w porę nie przyjechała policja. Obecnie prokuratura sprawdza, czy strażnicy nie przekroczyli swoich uprawnień. Obydwaj funkcjonariusze zostali zawieszeni, ale ich zwierzchnicy nie chcą komentować zdarzenia. - Strażnik powinien podać swój numer służbowy i nazwisko - wyjaśnia Adam Godlewski z warszawskiej straży miejskiej. - Strażnicy na kursie uczeni są jak ma wyglądać interwencja. Przede wszystkim kulturalnie i rzeczowo – dodaje. Strażnicy miejscy widoczni są na ulicach naszych miast. Kojarzą się głównie z tym, że wypisują mandaty za złe parkowanie czy nielegalny handel. Postanowiliśmy sprawdzić, czy są chętni do interwencji w innych przypadkach. Nasz reporter podszedł to patrolu straży miejskiej. - W bramie pod 30-stym piją wódkę, potem mogą uciec - ponaglał trzech strażników nasz reporter. - Nie rzucimy tego wszystkiego, bo mandat wypisujemy - wyjaśnił jeden z nich. - Nie ma takiej zasady, że się to rzuci i poleci, bo tak trzeba. Spróbowaliśmy szczęścia gdzie indziej. Chcieliśmy zainteresować pijącymi w bramie strażników, którzy wypisywali mandaty ulicznym handlarzom. - Jak zakończę tę ulicę, to zobaczę co się tam dzieje - obiecał strażnik. Po raz trzeci informowaliśmy kolejnego już funkcjonariusza o osobach pijących alkohol w miejscu publicznym. - Teraz patroluję ten teren. Niech pan zadzwoni pod bezpłatny numer 986 i ekipa przyjedzie - tyle od niego usłyszał reporter.