Strach ucisza ofiary. Handel niewolnikami w Anglii

TVN UWAGA! 288489
Marzyli o godnym życiu w Wielkiej Brytanii, w rzeczywistości przeszli przez piekło. Byli zastraszani i zmuszani do pracy bez wynagrodzenia, albo za kilka funtów tygodniowo.

Handel ludźmi, nie zniknął, wciąż jest palącym problemem w Europie.

- Handlarze niewolników nie mają uprzedzeń. Nie ma dla nich znaczenia, kolor skóry, religia, czy kultura. Nie ważne, czy to mężczyzna, kobieta, dziecko. Dla handlarza to towar – mówi John.

Mężczyzna jest pracownikiem brytyjskiej organizacji pozarządowej „Hope of justice”, która pomaga ofiarom handlu ludźmi. Wielokrotnie uwalniał ludzi, którzy byli zmuszani do pracy bez wynagrodzenia, zastraszani i szantażowani.

Skala zjawiska jest ogromna. John kilka razy w tygodniu bierze udział w akcjach uwalniania ludzi z rąk przestępców.

Polacy

Dotarliśmy do Polaków, którzy byli zastraszani i zmuszani do pracy w Wielkiej Brytanii i do dziś żyją w ukryciu.

Magda i Robert to młode małżeństwo z Podkarpacia. Przyjechali do Anglii do pracy w 2014 roku, bo firma budowlana, którą Robert prowadził w Polsce splajtowała. Zamieszkali w Birmingham z dwójką małych dzieci. Nie spodziewali się, że ich życie zamieni się w piekło.

- Poszedłem do biblioteki publicznej szukać pracy. W międzyczasie spotkałem serdecznego przyjaciela, który mnie „tak urządził” – opowiada Robert.

Jego przyjaciel to mężczyzna po 60.

- Wcześniej zapraszałem go na obiady, znałem go. Przychodził, bawił się z dziećmi. To był przyjaciel – mówi Robert.

„Przyjaciel” w bibliotece poprosił Roberta o przysługę.

- Mówił, że przyjeżdża tu para. Kobieta w ciąży i mężczyzna. Mają mieszkanie, mają wszystko, ale nie mogą podać adresu do GP, czyli do pielęgniarki położnej. Zapytał, czy użyczyłbym im swojego adresu. Czy pomógłbym, a oni, by się jakoś odwdzięczyli. Zgodziłem się. Ja też byłem w takiej kropce i wiem, o co chodzi – opowiada mężczyzna.

Od tego czasu do Magdy i Roberta zaczęły przychodzić listy na różne nazwiska.

Co kilka dni w mieszkaniu rodziny pojawiał się mężczyzna, by odebrać korespondencję. Dopiero później okazało się, że serdeczny przyjaciel, o którym wspominał Robert wystawił jego rodzinę jako niewolników grupie Polaków romskiego pochodzenia.

- Ciemna karnacja, złoto, pierścionki, BMW. Dziwnie mi to wyglądało – mówi Robert.

Przejęcie dokumentów

Mężczyzna opowiada o dniu, kiedy mieli awarię w domu.

- Ciekła nam woda, zalewaliśmy sklep na dole. A on w międzyczasie przyjechał po listy. Ona [żona – red.] mówi, że musi jak najszybciej zakręcić wodę, czy może chwilę poczekać. Ale w wózku zostawiła swoje dokumenty. Do dzisiaj ich nie ma.

- On mówi: czy chciałabym odzyskać dowód. Pokazał mi dowód jakiejś dziewczyny i kazał przefarbować włosy i żebym poszła z tym do banku. Miałam z tym dowodem pójść do banku i otworzyć konto – uzupełnia Magda.

John wyjaśnia, że przestępcy potrzebują kont, po to, żeby móc kontrolować swoje ofiary.

- Konta otwierane są na nazwiska pod jakimi zatrudniani są niewolnicy w różnych firmach i to na te konta spływają ich pensje. Oczywiście to handlarz, a nie ofiara ma do nich dostęp i w ten sposób ich kontroluje.

Magda stała się słupem, który otwierał konta posługując się fałszywymi dokumentami. A Robert musiał pracować na budowie, za co dostawał zaledwie kilkadziesiąt funtów tygodniowo.

- Miał moje dokumenty, znał mój adres. Powiedział: „Ja mogę odwiedzić twoją rodzinę w Polsce, jak będziesz chciał. Ja cię znajdę”. Zadzwonił do mnie, że stoi w uliczce. Wyszedłem, bo mówił, że ma coś do załatwienia. W międzyczasie wyszło dwóch gości i zaczęło bić jakiegoś faceta. Dostał, nie mógł podnieść się z ziemi. I on powiedział: „Tak jest jak nie jest się posłusznym” – opowiada Robert.

Konta, które pod przymusem otwierała Magda były następnie używane przez przestępców do zabierania pensji ofiarom pracującym w legalnie działających fabrykach. A w listach przychodziły dokumenty z instytucji publicznych i banków przez, które przepływały pieniądze ofiar.

- Miał moją kartę, moje konto. Brał pieniądze, a mi dawał 5-10 funtów tygodniowo. To była fabryka, która robiła ogrodzenia na budowę – mówi Andrzej Kopin.

Mężczyzna ma 55 lat. Przyjechał do Anglii w 2017 roku. Po tym jak zabrano mu dokumenty, przez siedem miesięcy był zmuszany do pracy w fabryce, bez wynagrodzenia.

- W Polsce poznałem koleżankę, która znała cygana. Ten zapytał, czy mogę pracować, powiedziałem, że tak. Przyjechałem do pracy do Anglii bo, moja córka potrzebuje operacji na bark. Chciałem zarobić pieniądze i dać córce.

Strach ucisza ofiary

- Ofiary są zastraszane fizycznie i psychicznie. Handlarze żerują na ich słabościach. Chociażby na tym, że nie mówią po angielsku. Słabością jest to, że nie wiedzą jakie mają prawa i warunki zatrudnienia w Zjednoczonym Królestwie – mówi John.

Ani Magda, ani Robert nie wiedzieli, jak wyjść z piekła w którym żyli od miesięcy. Jedynym miejscem w którym czuli się bezpiecznie był kościół do którego chodzili. To właśnie tam, przez przypadek poznali pracownika organizacji „Hope for justice”, który zaoferował im pomoc – ucieczkę z niewoli.

Polska rodzina została przeniesiona do bezpiecznego miejsca, a wkrótce otrzymała mieszkanie socjalne i zasiłek, dzięki, któremu mogą łatwiej rozpocząć nowe życie.

Andrzej Kopin po prawie pół roku niewolniczej pracy i życia w strachu postanowił uciec do innego miasta. Czeka na nowe dokumenty, dzięki, którym będzie mógł zacząć nową pracę w Anglii.

-Wstyd mi wracać do Polski bez pieniędzy. Co ja powiem córce? – pyta Kopin.

- Dwa lata już minęły, ale nie da się przestać bać – przyznaje Robert.

Zapraszam na reportaż Superwizjera "Polscy niewolnicy w Wielkiej Brytanii" w sobotę o 20 w TVN24 i we wtorek 23.30 w TVN.

podziel się:

Pozostałe wiadomości