Krakowskie stowarzyszenie zajmuje się organizacją zajęć sportowych i obozów dla dzieci niepełnosprawnych. Specjalizuje się w nauce pływania i szczyci znakomitymi wynikami części podopiecznych, startujących w zawodach wysokiej rangi.
Kilka lat temu do klubu trafił 13-letni Marcel. Zajęcia pływackie miały być dla chłopca z głębokim autyzmem formą terapii.
- Moje dziecko chodzi do szkoły specjalnej. Do tej samej szkoły chodzi też dziecko pani prezes tej fundacji. Właśnie tam proponowano zajęcia. Zapisywało się dużo osób, ja też postanowiłam skorzystać. Marcel miał zalecenia, żeby mieć dużo ruchu, a on uwielbia wodę - mówi Anna Bała.
- Nigdy nie lubiłam jej [pani prezes - red.] charakteru. Ale nie jestem konfliktowa, akceptuję wszystkich i potrafię się dostosować do każdego - mówi pani Anna i dodaje: - Miałam wrażenie, jakby ona nie lubiła ludzi. Nigdy nie słyszałam, żeby kogoś pochwaliła, żeby dobrze się o kimś wypowiedziała. Zawsze wszyscy byli źli.
- Jest bardzo oschła. Jeśli ktoś o coś pyta, pani prezes odpowiada: „Proszę czytać maile” i koniec tematu - mówi Paulina Gryc, matka Oliwii, innej podopiecznej stowarzyszenia.
Wątpliwości
- Kiedy wyjeżdżaliśmy na różne obozy, często dostawaliśmy informację mailową, żeby dopłacić do wyjazdu darowiznę. Kto chciał jechać, musiał zapłacić. Za jedną osobę około 500 złotych. Było to niepokojące, ale jeszcze wtedy nic z tym nie robiliśmy - opowiada Izabela Wilczyńska, matka Róży, również podopiecznej krakowskiego stowarzyszenia.
- Zapytałam panią prezes, czy mój syn mógłby wziąć udział w obozie sportowym w wakacje, ale ona nie wyraziła na to zgody. Powiedziała, że Marcel sobie nie poradzi. (…) Wydawało mi się to dziwne, że inni korzystają z różnych zajęć, a moje dziecko tylko z sekcji pływackiej - opowiada pani Anna.
- Doszłyśmy do wniosku z innymi mamami, że coś tu nie gra, więc postanowiłyśmy napisać pismo do instytucji, która sponsoruje wszystkie zajęcia - dodaje pani Paulina.
Fikcyjne godziny
Działalność krakowskiego stowarzyszenia finansowana jest z publicznych pieniędzy. Odpowiedź Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych wprawiła rodziców w zdumienie. Wynikało z niej, że dzieci brały dział w o wiele większej liczbie zajęć, niż w rzeczywistości.
- Mam tutaj listy, z których wynika, że byłyśmy na zajęciach w soboty i niedziele. My nigdy nie chodziłyśmy na żadne zajęcia w weekendy. Moja córka chodziła trzy razy w tygodniu, a z tych dokumentów wynika, że chodziła prawie codziennie i to po 3, 4 godziny dziennie. Gdzieniegdzie mamy wręcz takie sytuacje, gdzie wpisane jest, że jednego dnia była na zajęciach 8 godzin, a nawet 11 - opowiada pani Izabela, matka Róży.
- Mój syn na basenie był tylko dwa razy po 45 minut, a dopisano mu 11 godzin. Z takiej dotacji mogłoby skorzystać przecież inne dziecko - wskazuje pani Anna.
Kobieta dodaje, że z dokumentów wynika również, że jej syn Marcel widnieje w wykazie uczestników zajęć sekcji pływackiej i lekkoatletycznej w 2020 roku i sekcji tenisa ziemnego 2021 roku.
- A nigdy nie był ani jednej godziny na tych innych zajęciach – przekonuje pani Anna.
- Chodzimy tylko w niedzielę, a zajęcia wpisywano nam także w soboty. Oprócz tego wpisano nam też dwa obozy zimowe, na których nie byłyśmy - wtóruje pani Paulina, matka Oliwii.
Sfałszowane podpisy?
Okazało się, że dotacje za fikcyjne godziny zajęć to tylko wierzchołek góry lodowej. Stowarzyszenie informowało też publicznych sponsorów, że w obozach uczestniczyły dzieci, które w rzeczywistości nigdzie nie wyjechały.
- To jest dokument, z którego wynika, że Marcel był na dwóch obozach, na których nie był - mówi pani Anna.
Kobieta pokazała nam również umowę dotyczącą rzekomych wyjazdów na obóz. Widnieje na nich jej podpis.
- Ale to nie mój podpis. Ktoś go sfałszował. Wszystkie te podpisy są sfałszowane - zaznacza.
Rodzice uważają, że dopisywanie dzieci do list dotowanych obozów tłumaczyłoby dziwne zachowanie szefowej stowarzyszenia podczas jednego z zimowych wyjazdów.
- Pojechała tylko garstka osób i ona wysłała maila do tych osób, żeby się nie meldowali w hotelu, żeby nie podawali swoich nazwisk, bo ona ma wszystkie klucze do pokoi i im je da - wspomina pani Izabela.
„Czuję się poszkodowany”
Za prawidłowe wydatkowanie części publicznych pieniędzy, które trafiały do stowarzyszenia odpowiada Polski Związek Sportu Osób Niepełnosprawnych. Jego szef, gdy tylko dowiedział się o nieprawidłowościach, natychmiast chciał je wyjaśnić.
- Poprosiliśmy o to, żebyśmy na drugi dzień otrzymali dokumenty. Sami nawet chcieliśmy tam pojechać. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że jest to niemożliwe i zakończyło się to rezygnacją klubu z członkostwa w naszej organizacji - mówi Łukasz Szeliga, szef Polskiego Związku Sportu Niepełnosprawnych „Start”.
- Zgłosiliśmy zawiadomienie do prokuratury. Jako zarządzający tą ogólnopolską organizacją, czuję się poszkodowany, bo będziemy zmuszeni częściowo tę dotację zwrócić. Dzieci, które mogłyby skorzystać z tych pieniędzy, z nich nie skorzystają - dodaje Szeliga.
„Nie kupiłam tej wersji”
Gdy sprawa wyszła na jaw, zszokowana pani Paulina zrezygnowała ze współpracy ze stowarzyszeniem. Wtedy pani prezes złożyła jej niespodziewaną wizytę w domu i tłumaczyła, że wpisywanie dzieciom nadmiaru godzin zajęć wynikało z pomyłki.
- Spytałam też o obozy. Powiedziała mi, że jak jakieś dziecko jest chore, to ona musi na to miejsce wpisać kogoś innego. Nie kupiłam tej wersji - przyznaje pani Paulina i dodaje: - Kiedy spytałam, dlaczego nas wpisywała, to powiedziała, że jest w stanie dokładnie wyliczyć, ile każdy obóz by nas kosztował i że chętnie zrekompensuje nam tę kwotę od klubu.
PFRON kontroluje i milczy
Część pieniędzy zasilających stowarzyszenie płynęła od lat z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. W jaki sposób PFRON sprawdzał, co dzieje się z publicznymi pieniędzmi przekazywanymi do krakowskiego klubu?
Próbowaliśmy umówić się na spotkanie w tej sprawie, ale przedstawiciele Funduszu odmówili.
Z odpowiedzi na przesłane do PFRON-u pytania wynika tylko, że po sygnałach zaniepokojonych rodziców przeprowadzono kontrolę. Nie udało nam się jednak dowiedzieć, jakie były jej wyniki.
„Konkurencja przysyła nam kontrole”
Aby spotkać się z szefową krakowskiego stowarzyszenia użyliśmy fortelu. Nasza dziennikarka podała się za mamę, która chce, żeby jej dziecko skorzystało z oferty klubu. Podczas długiej rozmowy pani prezes nie wspomniała o wykrytych przez rodziców nieprawidłowościach.
- W organizacjach pozarządowych jest różnie. Są organizacje, które faktycznie chcą pomagać dzieciom, a są też takie, gdzie osoby z zarządu mają parcie na szło i lubią się, jak ja to mówię, lansować. Znam takie organizacje, które niewiele robią, a tylko się pchają do konkursów, żeby dostać jakieś wyróżnienie. My w ten sposób nie działamy - zapewniała szefowa stowarzyszenia.
- Nie jest to łatwy kawałek chleba, bo naprawdę trzeba się napracować. Wszystko musi być zorganizowane tak, jak powinno. Przychodzą wizyty monitoringowe, sprawdzają, czy zajęcia się odbywają. W Krakowie jest konkurencyjne stowarzyszenie. Jest takie milusińskie, że nam przysyła takie kontrole - tłumaczyła i dodała: - PFRON ma takie prawo, ale ja nie mam z tym problemu, bo u nas te zajęcia się odbywają, więc mogą przychodzić, sprawdzać.
„Nie wiem. Nie przypominam sobie”
Po ujawnieniu, że rozmówcy są dziennikarzami, poprosiliśmy panią prezes o wyjaśnienie wątpliwości.
- Dysponujemy dokumentami, z których wynikają bardzo poważne wątpliwości. Chodzi o udział dzieci w obozach i zajęciach, w których nie brały udziału - powiedział nasz reporter.
- Jeśli pan taką informację posiada, to proszę to wyjaśnić z osobami, które ją przekazały - ucięła kobieta.
Gdy reporter zapytał o rzekomo fałszowane podpisy na dokumentach, kobieta zagroziła wezwaniem policji.
- Zarzuca mi pan coś, czego ja nie zrobiłam. Skąd ja mam to wiedzieć? Nie sądzę, żeby ktoś w ogóle sfałszował podpis - dodała.
Dlaczego kobieta wysłała mail, w którym prosiła, żeby dzieci i ich rodzice nie meldowali się w hotelu?
- Nie wiem. Nie wiem nawet, czy ja wysyłałam tego maila - odpowiedziała.
A jak to możliwe, że z dokumentacji, która trafiła do PFRON-u, wynikało, że niektóre dzieci uczestniczyły w zajęciach nawet po kilkanaście godzin dziennie.
- Nie przypominam sobie w ogóle czegoś takiego - oświadczyła pani prezes.
Na koniec zapewniła, że nasz dziennikarz może umówić się z nią na spotkanie. Dodała, że prawdopodobnie będzie w stanie wyjaśnić podczas niego wszystkie wątpliwości.
Pani prezes składa rezygnację
Pani prezes już więcej nie odebrała od nas telefonu, a zarząd organizacji przesłał nam pismo, z którego wynika, że szefowa stowarzyszenia jest na zwolnieniu i nie spotka się z nami przed kamerą. Kilka dni temu ten sam zarząd poinformował na walnym zgromadzeniu, że pani prezes złożyła rezygnację z funkcji. Prosiliśmy, by o interesującej nas sprawie porozmawiał z nami ktokolwiek inny z władz stowarzyszenia, ale bez skutku.
- Nie próbowałam wyjaśniać z panią prezes tych wątpliwości, ale ona cały czas do mnie dzwoniła. Prosiła o spotkanie, ale ja nie chciałam. Dla mnie ta sprawa jest oczywista. Tutaj nie ma nic pośrodku. Myślę, że chciała się dogadać, żebym ja odpuściła, ale ja nie odpuszczę. Takich rzeczy nie można odpuścić – uważa matka Marcela, pani Anna.
Sprawę ewentualnych oszustw badają prokuratury w Krakowie i Warszawie.