Śmierdząca sprawa

Wracamy do sprawy, o której mówiliśmy dwa lata temu. Do fabryki Kazimierza G. Zbudowana za pieniądze z funduszu ochrony środowiska miała utylizować odpady zwierzęce, tymczasem produkowano w niej żelatynę.

Dwa lata temu ujawniliśmy skandaliczne warunki, w jakich powstaje żelatyna: w zakładzie natrafiliśmy na sterty gnijących kości, ścieki z fabryki były odprowadzane do pobliskiego lasu. Wykazaliśmy też niewłaściwy nadzór nad zakładem ze strony kilku instytucji. Po emisji naszych materiałów dyrekcja zakładu wstrzymała produkcję a pracownicy trafili na bruk. Do tej pory nie mogą odzyskać należnych im pieniędzy. Część zgierskiej fabryki kupiły na licytacji brodnickie zakłady żelatyny. Ich przedstawiciel, co jakiś czas sprawdza stan urządzeń. Dzięki niemu udało nam się wejść do zakładu. Zobaczyliśmy tam spleśniałe kości. - Zgodziłem się spotkać, bo częściowo czuję się też jeszcze odpowiedzialny za to, co tu jest - opowiada były dyrektor fabryki w Zgierzu. - Kości zostały utylizowane w zakładzie utylizacyjnym. Pozostała ilość ścieków i kości zmielonych, znajduje się nadal w zbiornikach. Zalegające w zakładzie ścieki i pozostałości po produkcji żelatyny są niebezpieczne zarówno dla środowiska, jak i przebywających w sąsiedztwie ludzi. Zdumiewające jest to, że od dwóch lat inspektorat ochrony środowiska w Łodzi nie potrafi zlikwidować tego zagrożenia. - Inspektorat nie ma do tego uprawnień, żeby cos zrobić - mówi Krzysztof Wójcik, dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Łodzi. – W tym wypadku może zrobić coś powiatowy lekarz weterynarii. Nie umywamy rąk, działamy zgodnie z przepisami. Nie możemy wydać decyzji nakazującej usunięcie takich pozostałości z terenu zakładu. - Powinni to usunąć i poddać utylizacji - mówi Bogdan Borowiecki Powiatowy Lekarz Weterynarii w Zgierzu. – Będziemy robić wszystko, żeby pan G. się tym zajął. Trwa to już dwa lata, wszystkie możliwości, k™óre były zostały wyczerpane. Właściciela nie widziałem na oczy co najmniej dwa lata. Inspekcja weterynaryjna wysyłała pocztą nakaz usunięcia nieczystości, ale korespondencja nie dociera do dyrekcji zakładu. Inspektorzy nie potrafią wytłumaczyć, dlaczego nie próbowali kontaktować się z dyrekcją bezpośrednio w zakładzie Kilku ton niebezpiecznych ścieków i resztek poprodukcyjnych pilnuje jeden człowiek. Fabryka sąsiadująca z jednostką wojskową stanowi śmiertelne zagrożenie dla żołnierzy. W zakładzie jest nieczynna od dwóch lat instalacja chłodnicza, w której zalega kilkadziesiąt litrów trującego amoniaku. Na ten sam temat czytaj również:Król żelatyny bez koronyImperium GrabkówCuchnąca prawdaProblemy z żelatynowym królestwemNielegalna wycinka drzewŚmierdząca sprawa w Zgierzu

podziel się:

Pozostałe wiadomości