Białostoccy uczniowie jechali do Częstochowy modlić się za powodzenie na zbliżającej się maturze. Kilka minut po wyjeździe doszło do wypadku. - Jadący do Częstochowy autobus zderzył się czołowo z nadjeżdżającym od strony stolicy tirem. Tir wbił się w kierowcę, wjechał w środek autobusu miażdżąc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Te osoby, które siedziały za kierowcą, nie miały żadnych szans. Zginęły na miejscu. Młodzież ratowała się ucieczką do tyłu. Od przodu samochodu nadchodziły płomienie. Chłopcy wybili tylna szybę i przez nią wszyscy, którzy zdołali się uratować, dosłownie wypadali na asfalt – mówi Jacek Dobrzyński z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. Sprawą zajmowała się prokuratura w Łomży. Ustalono, że przyczyną wypadku był błąd kierowcy. - Autobus jechał ok. 110 km/h. W tym miejscu można jechać maksymalnie 70 km/h. Mimo że prosimy, aby wyjazdy z dziećmi były zgłaszane do policji, ten autobus nie został zgłoszony do naszej kontroli. Okazało się, że samochód nie był przystosowany żeby wieźć tyle osób. Zabrakło miejsca dla drugiego kierowcy, który siedział na schodku. On również zginął – dodaje Jacek Dobrzyński. Sprawę umorzono ze względu na śmierć kierowcy. Jednak rodzice nie mogli pogodzić się z tak szybkim zakończeniem śledztwa. Zaczęli analizować akta. A o niezbadanych wątkach poinformowali prokuraturę. Dzięki rodzicom ofiar, śledztwo trwa nada. - Zachodzi konieczność zbadania kwestii stanu zdrowia kierowcy autokaru, czy mógł prowadzić wtedy samochód, czy w ogóle mógł wykonywać zawód kierowcy. Będzie badana kwestia pożaru autokaru – wyjaśnia Adam Kozub z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. Prokuratura zbada także wątek przepełnionego autokaru.