Śmierć 30-latki w szpitalu. „Leżę i czekam, albo coś się zacznie, albo umrę” [CZĘŚĆ 2]

TVN UWAGA! 345435
- Bała się spać, jakby się bała, że się nie obudzi. W nocy już klęczała na ziemi, wymiotowała. Zabrali ją z sali mówiąc, że inne pacjentki muszą być wypoczęte i wyspane, bo jutro mają zabieg – opowiada kobieta, która była na sali z 30-letnią Izabelą. Jak wyglądały ostatnie godziny życia młodej kobiety?

Pani Izabela do szpitala trafiła w 22. tygodniu ciąży z powodu odejścia wód płodowych. Przez cały dzień wysyłała do swojej matki wiadomości, pisząc, że czuje się coraz gorzej. Podejrzewała, że ma sepsę. Lekarze, choć mogli legalnie dokonać aborcji w sytuacji zagrożenia życia kobiety, czekali aż płód sam obumrze. Młoda kobieta zmarła.

Przypominamy pierwszą część reportażu >

„Była pod stałą opieką”

Przedstawiciele szpitala w Pszczynie, w którym zmarła 30-letnia Izabela, twierdzą, że kobieta była właściwie zaopiekowana przez personel i lekarzy.

- Mogę powiedzieć, że była pod stałą opieką lekarską. Nie było sytuacji, w której pozostawiona była bez opieki. Dbał o nią cały zespół i proces leczniczy był prowadzony od samego początku – twierdzi Barbara Zejma-Oracz, rzecznik prasowy Szpitala Powiatowego w Pszczynie.

A jak sprawę przedstawia pacjentka, która leżała na jednej sali z panią Izabelą? Jej zdaniem 30-latka wielokrotnie alarmowała, że czuje się coraz gorzej. Bała się zasnąć, mówiła, że może się już nie obudzić.

- Czuła, że coś jest nie tak, ale cały czas jej mówili, że serce płodu bije i dopóki bije, to tak musi być. Zgłaszała to kilkukrotnie położnej, mówiła to też lekarzowi, który był raz na wizycie. Miała swój termometr, sama mierzyła temperaturę. Miała bardzo wysoką gorączkę. Około godz. 20 siedziała po turecku i się trzęsła. Miała z 40 stopni gorączki. Poszłam po położne, lekarza. Przyszły tylko położne, sprawdziły, czy faktycznie ma tak wysoką gorączkę i wyszły. Wróciły po jakimś czasie i podały jej kroplówkę z jakimś lekiem przeciwgorączkowym – relacjonuje kobieta.

I dodaje: - Mówiły, że pewnie jest przeziębiona, bo ma taki zachrypnięty głos. Ona odpowiadała, że nie jest chora i że dzieje się z nią coś złego. Mówiła położnej: „Coś jest ze mną nie tak, coś się ze mną dzieje”. Po kroplówce wróciła na chwilę do siebie, znów rozmawiałyśmy, ale po paru godzinach znów był nawrót gorączki i znów dostała kroplówkę. W międzyczasie była w zabiegowym i lekarz nie stwierdził żadnych nieprawidłowości. Serce biło, więc wszystko jest w porządku i trzeba czekać.

Fala protestów

Wiadomość o śmierci Izabeli wywołała falę protestów w kraju. Dla części protestujących jest ona ofiarą strachu lekarzy przed dokonywaniem nawet legalnej aborcji.

- W takich przypadkach, jak pani Izy lekarze mają do dyspozycji jedną, dosyć pojemną przesłankę. Jeśli podtrzymywanie ciąży zagraża życiu lub zdrowiu kobiety, lekarz ma prawo taką ciążę terminować. W tym przypadku lekarze czekali na obumarcie płodu, prawdopodobnie dlatego, żeby uniknąć zarzutu o dokonanie nielegalnej aborcji – mówi Jolanta Budzowska, pełnomocnik rodziny zmarłej Izabeli. I dodaje: - Mówiąc kolokwialnie, to postawienie sprawy na głowie, bo lekarze bali się być może zarzutu aborcji, ale z pewnością nie skorzystali z legalnej furtki, którą mieli. Powinni terminować legalnie ciążę, dlatego, że życie pani Izy było zagrożone. Ten stan zagrożenia życia dynamicznie narastał.

Relacja kobiety, która dzieliła salę z panią Izabelą potwierdza tę wersję.

- Bała się spać, jakby się bała, że się nie obudzi. W nocy już klęczała na ziemi, wymiotowała. Zabrali ją z sali mówiąc, że tu pacjentki muszą być wypoczęte i wyspane, bo jutro mają zabieg. Wtedy widzieliśmy ją ostatni raz – opowiada. I dodaje: - Dla mnie to było koszmarne przeżycie. Rozmawiałam z nią dużo, wiedziałam, gdzie pracuje, co robi. Po wyjściu ze szpitala, zadzwoniłam do jej wspólniczki i chciałam opowiedzieć, co się działo w szpitalu. Miejmy nadzieję, że dojdą do prawdy i ktoś opowie temu dziecku, czemu nie ma matki.

podziel się:

Pozostałe wiadomości