Był walentynkowy wieczór, pani Beata Sendek szykowała się do snu, gdy za drzwiami łazienki jej córka, Nikola, brała kąpiel.
- Usłyszałam zachłyśnięcie się. Poleciałam do łazienki, ale moje dziecko było już nieprzytomne. To był szok, czułam straszny strach przed tym, że ona nie żyje.
- Przybiegłem. Żona już ją wyciągała z wanny, zadzwoniłem na pogotowie – relacjonuje dalszy przebieg Dariusz Sendek, ojciec Nikoli.
- Nie wiem, skąd wzięłam tyle siły, bo sama wyjęłam ją z wanny i położyłam w przedpokoju. Reanimowałam ją. Wodą, którą chyba się zachłysnęła, wyleciała. Później wszystko działo się szybko, przyjechało pogotowie, straż i policja… wszyscy tak nagle się zbiegli. Słyszałam tylko „otwierajcie okna”- przywołuje pani Beata.
Straż pożarna, stwierdziła wysokie stężenie tlenku węgla i ewakuowała wszystkich mieszkańców. Akcja reanimacyjna i walka o życie Nikoli przeniosła się do karetki, a następnie do szpitala.
- Modliłam się, żeby ją uratowali. Ale po 50 minutach wyszedł lekarz i powiedział, że Nikoli nie udało się uratować – mówi pani Beata.
- Czasami płaczę z tęsknoty, że już jej nie zobaczę, nie przytulę – przyznaje Dariusz Sendek.
- Ludzie, którzy powinni nam dać bezpieczeństwo… mojego dziecka dzisiaj nie ma. Dopiero wchodziła w ten świat, miała 13 lat – ubolewa matka Nikoli.
- Jest mi bardzo trudno, nie umiem znaleźć sobie miejsca, celu. Ona była taką iskiereczką, kopem, zapalnikiem do wszystkiego – dodaje pani Beata.
Śledztwo
Po śmierci córki pani Beaty prokuratura wszczęła śledztwo. Powołani w sprawie biegli stwierdzili, że wysoki poziom tlenku węgla w łazience, mógł być wynikiem nieprawidłowej wentylacji pomieszczenia i braku dopływu powietrza. Biegli zwrócili uwagę przede wszystkim na piecyk gazowy, który ich zdaniem, nigdy nie powinien być zamontowany w tej łazience.
- Przewody kominowe były drożne. Natomiast w mieszkaniu zamontowany był gazowy, przepływowy podgrzewacz wody, który tam być nie powinien, ze względu na zbyt małą kubaturę pomieszczenia łazienki, zbyt małą wentylację i problemy z dopływem powietrza z zewnątrz – wylicza Magdalena Gadoś z Prokuratury Rejonowej w Słupsku.
Państwo Sendek nie mieli wiedzy, kiedy i kto instalował piecyk w ich łazience.
- W tym miejscu jesteśmy od półtora roku i przy zamianie mieszkania nikt nas o tym nie informował. Jak się wprowadzaliśmy, nikt nie mówił, że piecyk wymaga serwisu czy czegokolwiek. Wszystko było dobrze – mówi pani Beata.
Nieruchomość jest własnością miasta Słupsk. Mieszkaniem zarządza Przedsiębiorstwo Gospodarki Mieszkaniowej. Przed państwem Sendek w lokalu mieszkała inna rodzina, z którą zamienili się lokalami.
Dopiero dwa miesiące po tragedii, pracownicy PGM-u pojawili się w mieszkaniu Sendków. Poprawili wówczas wentylację. Zezwolili także, by w miejsce starego pieca gazowego, małżeństwo zamontowało bezpieczniejszy, elektryczny podgrzewacz wody.
„To zaniedbania zarządcy budynku”
O opinię na temat stanu instalacji wentylacyjnej i gazowej, zanim dokonano w nich zmian, poprosiliśmy ekspertów: kominiarza i biegłego sądowego w dziedzinie gazownictwa.
- Kubatura tego pomieszczenia powinna wynosić 8 metrów sześciennych. Tam tyle nie było. W drzwiach wejściowych do łazienki powinna znajdować się kratka nawiewna, a były trzy otwory, które nie spełniały wymogu 220 cm kwadratowych, jakie trzeba zapewnić do dopływu powietrza. Wreszcie nawiewniki okienne. To bardzo ważna sprawa, bo one zapewniają dopływ powietrza do procesu spalania w urządzeniu gazowym, ale też do prawidłowego działania wentylacji – wylicza Daniel Pieścinkowski, prezes pomorskiego oddziału Krajowej Izby Kominiarzy.
- To są zaniedbania zarządcy budynku – nie ma wątpliwości Witold Sęk, biegły sądowy z zakresu gazownictwa.
- Najważniejsze, kto dopuścił do tego, bo żeby zamontować piecyk, trzeba podpisać umowę, do tego trzeba mieć opinię kominiarską, która zezwala na coś takiego. Gdyby ci ludzie chcieli zamontować ten piecyk teraz, nie uzyskaliby zezwolenia – podkreśla Sęk.
Adwokat dr Bartosz Fieducik uważa, że mieszkanie w takim stanie w ogóle nie powinno być wynajęte.
- W sytuacji awarii nie było szans, żeby przeżyć. To była loteria. Ta łazienka to była komora gazowa.
Do tego, z relacji Sendków wynika, że choć mieszkają tam od niedawna, w mieszkaniu przeprowadzane były przeglądy instalacji gazowej.
W takim wypadku, kto i kiedy zainstalował piec podgrzewający wodę? Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na zbyt małą powierzchnię łazienki? Zapytaliśmy o to urzędników z Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej, które zarządza mieszkaniem.
- Ten piecyk był tam od wielu lat. Może 10, może 15 lat – stwierdza Ewa Wach, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej w Słupsku.
- To była samowola – dodaje Andrzej Nazarko, dyrektor ds. zarządzania nieruchomościami PGM w Słupsku.
Czyli w 2018 roku, wynajmując mieszkanie, PGM nie wiedział, w jakim ono jest stanie?
- Nie musimy mieć takiej wiedzy. Osoba wchodząca do mieszkania wyraziła oświadczenie, że nie wnosi nic przeciwko stanowi technicznemu mieszkania – przekonuje Andrzej Nazarko.
- Nie było przesłanek ku temu, żeby sądzić, że lokal nie jest bezpieczny. Mieliśmy świadomość, że skoro obowiązkiem najemcy jest konserwacja, naprawa i wymiana piecyka, mieliśmy prawo mieć przekonanie, że taki jest stan techniczny tego urządzenia – dodaje dyrektor Nazarko.
Sendkowie są oburzeni, że PGM chce na nich zrzucić odpowiedzialność za tragedię.
- Że w naszym interesie jest robienie serwisów piecyków? Tak, dobrze, ale to nie przez piecyk zmarło moje dziecko, tylko przez wentylację, której nie było. Przez to, że ten piecyk znalazł się w tym pomieszczeniu – zaznacza pani Beata.
- Tego piecyka nie powinno tam być. Nikt ich o takim problemie nie informował, a skoro zostało im to wynajęte, to mieli prawo funkcjonować w przekonaniu, że wszystko jest zgodne z prawem i zasadami bezpieczeństwa – mówi dr Fieducik.
Dokumenty
Dotarliśmy do dokumentów, z których wynika, że na brak odpowiedniej wentylacji wskazywały kolejne kontrole kominiarskie. Już w 2008 oraz 2009 roku zalecano zamontowanie nawietrzaków w oknach. W protokole z kontroli przeprowadzonej w 2012 roku, kominiarze kolejny raz nakazują zapewnienie dopływu powietrza i utworzenie brakującej wentylacji.
Protokoły trafiały na biurko urzędników, dlaczego nikt nie reagował?
- Sprawdziliśmy całą dokumentację i systematycznie w tym lokalu odbywały się przeglądy. Z protokołu wynika, że instalacje były sprawne – twierdzi Ewa Wach.
- Kratka wentylacyjna w ścianie do przewodu wentylacyjnego komina zawsze była – dodaje Nazarko.
Wbrew zapewnieniom kratka została zrobiona dopiero w maju tego roku. Potwierdził do biegły.
- Pierwszy raz się o tym dowiaduję – twierdzi Nazarko.
Czy urzędnicy czują się odpowiedzialni za tragedię?
- Poczekajmy aż zakończy się postępowanie i o odpowiedzialności zdecydują organy, które podjęły działania. Uważam, że swoje obowiązki wypełniamy dobrze – stwierdza Wach.
Protokoły z kontroli i wykonanie napraw badają teraz śledczy.
- Jesteśmy teraz na etapie ustalania, które usterki były nieusunięte, z jakiego powodu i czy one przyczyniły się do śmierci małoletniej – mówi prokurator Gadoś.
Zdaniem adwokata dr Bartosza Fieducika, urzędnicy często mają świadomość usterek.
- To jest taka przypadłość, że osoby odpowiedzialne – funkcjonariusze publiczni, urzędnicy – niestety działają na zasadzie "jakoś to będzie". W tym przypadku, jakoś to będzie, okazało się bardzo tragiczne.
- Gdyby te papiery były czytane przez kogokolwiek z administracji, to tej tragedii można było uniknąć – uważa matka Nikoli.
- Mi nie chodzi o jakąś zemstę czy walkę, tylko o to, że takich mieszkań jest u nas bardzo dużo. Chciałabym, żeby administracja zajęła się takimi mieszkaniami. Żeby nikt już nie cierpiał tak, jak my. Żeby oszczędzić innym rodzicom utraty dziecka, bądź dzieciom utraty rodziców – podkreśla Beata Sendek.