- Nie potraficie kochać i daliście temu wyraz, dokonując tych zbrodni. Nie zasługujecie na miano matki i ojca. Jesteście zbrodniarzami własnych dzieci - mówił sędzia Marek Chmiela, po ogłoszeniu wyroku dożywocia dla oskarżonych Jadwigi i Krzysztofa N. Zdaniem sądu, dożywocie, to jedyna sprawiedliwa kara. Oboje oskarżeni przyjęli wyrok nie okazując emocji, ze spuszczonymi głowami. Krzysztof N. będzie mógł ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie dopiero po 35 latach więzienia. Sąd uznał, że oboje traktowali swoje dzieci jak przedmioty i zbędny bagaż. Do zbrodni mogłoby nie dojść, gdyby opieka społeczna i policja w skandaliczny sposób nie zaniedbały swych obowiązków. W ciągu kilku lat w mieszkaniu w zaniedbanej kamienicy w Łodzi młode małżeństwo zabiło czwórkę własnych dzieci. Zwłoki ukryli w beczkach, które schowali w mieszkaniu w szafie. Próbowali zabić także piąte z dzieci, najstarszą z rodzeństwa dziewczynkę. Potem zastraszali ją, by nikomu o niczym nie mówiła. Ciąg zbrodni zaczął się w 1999 r., gdy małżeństwo Jadwigi (31 lat) i Krzysztofa N. (30 lat) nie udzieliło pomocy choremu Kamilowi, jednemu z 5-letnich bliźniaków. Gdy chłopiec umarł, nie zgłosili nikomu jego śmierci. Ciało schowali do beczki. Postanowili zabić pozostałą dwójkę dzieci. Drugiego z bliźniaków, Adama, i o dwa lata starszą Monikę. Podali im śmiertelną dawkę leków. Dla Moniki okazała się za mała. Dziewczynka przeżyła. Ciało Adama także zamknęli w beczce. Trzy lata wcześniej Krzysztof N. dostał wyrok za znęcanie się nad Kamilem. Wtedy też obojgu rodzicom ograniczono prawa rodzicielskie. Rodzinie przyznano dwóch kuratorów – jednego, by sprawdzał, czy ojciec nie bije dzieci, drugiego – aby czuwał nad bezpieczeństwem wszystkich dzieci. - Jaki kurator? Nikt go tutaj nie widział – mówi sąsiadka. Kurator przyznał przed sądem, że nigdy nie zastał w domu N. nikogo. Ograniczył się do zostawienia kartki. - Ostatni zapis, świadczący o tym, że kurator widział dzieci, pochodzi z 19 września 1999 r. Napisał w nim, że widział dzieci schludne, ale bez radości na twarzach – mówi Ewa Chałubińska, prezes sądu okręgowego w Łodzi. Mieszkanie N. w starej zaniedbanej kamienicy: biedne, ale czyste. Cudem ocalałej Moniki rodzice nie próbowali ponownie zabić. Ale zamknęli ją w domu, nie wypuszczali do szkoły. - Pracownicy szkoły – pani woźna, potem pani pedagog – próbowali osobiście skontaktować się z rodzicami, ale drzwi były zawsze zamknięte – mówi dyrektor szkoły Moniki. Rok po pierwszej zbrodni urodziło się kolejne dziecko, dziewczynka. Tym razem rodzice na nic już nie czekali. Ojciec zatkał jej buzię watą. Jej zwłoki też zamknęli w beczce. W 2000 r. odwieszono wyrok na Krzysztofa N. Od tego czasu szukała go policja. Przez trzy lata nie udało się go znaleźć. Rzecznik łódzkiej policji zapewnia, że małżeństwo N. było wyjątkowo przebiegłe i stosowało wobec policji zręczny kamuflaż, by się nie dać odszukać, i nawet najbliżsi sąsiedzi nie wiedzieli, że N. jeszcze mieszkają w ich kamienicy. - Ja bym prędzej ich schwytała – mówi sąsiadka. – Rano i wieczorem wchodzili i wychodzili. Kiedyś wezwałam policję, bo mała zbiła szybę i z zakrwawioną rączką stała na balkonie. Policja przyjechała i kazała jej wejść do domu. I na tym się temat urwał. Rok później, w 2001 r., urodziło się kolejne dziecko. Jego zwłoki także odnaleziono w beczce. Małżeństwo N. cały czas utrzymywało, że ich dzieci żyją i pobierali dla nich zasiłki – w ZUS-ie, MOPS-ie i urzędzie pracy. Nikt z tych instytucji nie pokwapił się, by sprawdzić, co dzieje się w rodzinie. W momencie zatrzymania Jadwiga N. była w szóstym miesiącu ciąży. Urodzona w Zakładzie Karnym w Grudziądzu Sandra trafiła do rodziny zastępczej. Podobnie jak Monika, która pod opieką psychologa odzyskuje swoją tożsamość i zaczyna normalnie żyć.