Stowarzyszenie „Otwarte klatki” dostało niepokojące informacje o jednej ze śląskich ubojni.
- Chcieliśmy je sprawdzić. Na miejscu pojawiliśmy się kilka razy, ale od pierwszego zaobserwowanego transportu było widać, że pracownicy nie zachowują się w odpowiedni sposób – mówi Aleksander Kot.
Aktywiści nagrali moment rozładunku bydła i koni.
- Pracownicy biją zwierzęta twardym przedmiotem po głowie, po kręgosłupie, po kończynach. Kłują zwierzęta prętem. I jeszcze jest sytuacja z „leżakami” – wskazuje Aleksander Kot.
„Leżaki”
Nasz reporter zatrudnił się na linii produkcyjnej tej ubojni. I udało się zarejestrować rozmowy pracowników zakładu. To zapis jednej z nich:
- Co przyszło? – pyta jeden z mężczyzn.
- „Leżaki” – słyszy w odpowiedzi.
- Dzisiaj miały więcej nie przyjeżdżać.
- Jedziemy z tym, k…
- Daj no telefon do „Kambodży”
- Do tego leżaka go bierzesz?
- Tak.
- Kiedy one przyjadą?
- Nie wiem.
Zakład, w którym pracował nasz reporter jest duży i nowoczesny. Do pomieszczenia, gdzie przyjmowane i ogłuszane są krowy ma dostęp tylko kilku pracowników, w tym główny rzeźnik o pseudonimie „Kambodża”. Dziennikarz Uwagi! nie mógł wejść do miejsca, gdzie przyjmowane są transporty zwierząt i widział tylko przygotowane do rozbioru mięsa tusze. Doświadczeni pracownicy rozmawiali jednak o pojedynczych „leżakach”, które najczęściej miały przyjeżdżać razem ze zdrowymi krowami i końmi. Leżące krowy miały być zabijane jako pierwsze. - Mamy chyba 60 sztuk koni, a bydła jest 150. Idzie jakaś jedna sztuka bydła, bo to pewnie jakiś leżak był – mówi mężczyzna.
- To z Leżajska, tak? – dopytywał nasz reporter.
- To znaczy?
- Mówisz: leżak, Leżajsk?
- Leżak, to znaczy, że była to chora krowa i by nie przeżyła – wyjaśnia reporterowi pracownik zakładu.
Nocą przerabiają chore i padłe krowy [ZOBACZ]>
Wcześniejsze nagrania aktywistów przypomniały nam aferę, którą trzy lata temu ujawniliśmy w programie Superwizjer TVN. W Polsce istniał przez lata masowy, czarny rynek handlu bydłem chorym i padłym. W wielu ubojniach pod osłoną nocy zabijano chore krowy nazywane w slangu hodowców „leżakami”. Zwierzęta przed śmiercią straszliwie cierpiały, a ich mięso, które nigdy nie powinno być sprzedawane, trafiało potem na stoły odbiorców w Polsce i niemal całej Europie. Służby weterynaryjne i organy ścigania, które latami przymykały oko na handel i zabijanie tzw. „leżaków”, zareagowały dopiero wtedy, gdy nakryliśmy przestępców na gorącym uczynku. Proces właścicieli i pracowników ubojni pod Ostrowią Mazowiecką trwa do dziś.
„Krowa się położyła”
Postanowiliśmy spotkać się z właścicielką śląskiego zakładu, w którym zatrudnił się nasz reporter i zapytać o zarejestrowane w ubojni zdjęcia i rozmowy.
- Nie przyjmujemy leżaków, tylko jeżeli wiozą ludzie co kupują i położą się na samochodzie, to on musi je zdjąć. Krowa się położyła, a my ją musimy zabić – stwierdziła kobieta. I dodała: - Nie dopuścilibyśmy do uboju zwierząt w agonii czy zdechłych. Krowa położyła się na samochodzie, związali jej łapy i zrzucili.
Na jednym z nagrań wykonanych przez aktywistów widać leżącą krowę, która spychana jest platformą ciężarówki do środka zakładu.
- Zostało to źle zrobione, nie wiem dlaczego – stwierdziła kobieta.
Gdzie leży prawda? Czy w śląskim zakładzie dochodziło do uboju leżaków? O sprawie poinformowaliśmy nadzorującego zakład Powiatowego Lekarza Weterynarii.
- Jest to niewłaściwe postępowanie i w związku z tą sytuacją miałbym prośbę o przesłanie mi tego filmu. Chciałbym pojechać na miejsce i to zweryfikować – zapowiada Adam Sroka, powiatowy inspektor weterynarii w Myszkowie. - Zakład posiada zgodę na ubój z konieczności. Jeżeli by się zdarzyło, że przyjechało leżące zwierzę, to powinno być natychmiast w tamtym miejscu poddane uśmierceniu i dopiero skierowane do zakładu. Powiadamia się lekarza i mięso poddawane jest badaniu. A tutaj widać niewłaściwe postępowanie. Dlatego od razu zostanie wszczęte postępowanie administracyjne – dodaje Adam Sroka.
Zakład koło Turku
Pospieszanie idących na rzeź zwierząt biciem, kłuciem prętami lub skręcaniem ogonów to wciąż częsta patologia w polskich rzeźniach. O tym jak poważne mogą być konsekwencje takich zachowań przekonali się niedawno pracownicy i dostawcy krów, którzy rozładowywali bydło w dużej ubojni koło Turku w centralnej Polsce. Ich również zarejestrowali aktywiści, ale z innej organizacji.
- W toku postępowania zdołano uzyskać opinię biegłego lekarza weterynarii. Wyodrębnił stopklatkami kilkaset zachowań, które w jego ocenie wypełniały znamiona przestępstwa znęcania nad zwierzętami, o czym mowa w ustawie o ochronie zwierząt – mówi Aleksandra Maranda z Prokuratury Rejonowej w Turku. I dodaje: - Na obecnym etapie zdołano wydać i przesłuchać kilkadziesiąt osób, którym zarzucono przestępstwo znęcania się nad zwierzętami. Wobec większości tych osób prokurator zadecydował o wydaniu postanowienia o zabezpieczeniu majątkowym.
Pracownikom ubojni i dostawcom spod Turku grozi nawet do pięciu lat więzienia. Aktywiści, którzy obserwowali ubojnię na Śląsku domagają się dla jej pracowników podobnej kary.
- Jako stowarzyszenie „Otwarte klatki” złożyliśmy doniesienie do Prokuratury Rejonowej w Myszkowie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem – mówi Aleksander Kot.Dokumentacja reportażu: Izabela Sobala