Prezydent pozbawił je mieszkania

- W elbląskich instytucjach trafiam na mur wrogości lub zmowę milczenia. To doprowadziło do bezpodstawnego odebrania mieszkania, w którym mieszkałam razem z mamą – pisała do redakcji córka Barbary Kurpiewskiej. Matka i córka są ofiarami przemocy w rodzinie. Uciekły z domu przed mężem sadystą. Później skrzywdziły je instytucje odbierając mieszkanie.

20-letnia córka Barbary Kurpiewskiej w liście do redakcji opisała kilkuletnią gehennę, jaką przeszła wraz ze swoją mamą. Matka i córka uciekły z domu przed ojcem, który się nad nimi znęcał. - Miałam odbitą nerkę, wstrząśnienie mózgu, połamane zęby. Musiałam uciekać z mieszkania – wspomina Barbara Kurpiewska, matka nastolatki. Pani Barbara i jej córka zwróciły się o pomoc do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Urzędniczki zaproponowały im jedynie wyjazd do warszawskiego domu samotnej matki. - Nie otrzymałam żadnej pomocy. Nawet prawnej, bo nie byłam podopieczną Ośrodka. Ale nikt mnie tą podopieczną nie chciał zrobić – dodaje Barbara Kurpiewska. Kobieta postanowiła zostać w Elblągu. Po dwóch latach walki, miasto przydzieliło matce i córce mieszkanie socjalne. Warunki, jakie panowały w bloku, pozostawiały jednak wiele do życzenia. Podobnie jak sąsiedztwo. - Ten blok ma swoją opinię. Tam nie mieszka przeciętna normalna rodzina, tylko patologia, która sama wymierza sobie sprawiedliwość – mówi pani Barbara. Sąsiedzi prześladowali nowe lokatorki socjalnego budynku. Jednej nocy do ich mieszkania włamali się bandyci. - Z kopa wyłamano nam zamek w drzwiach. Wpadło dwóch łysych, wielkich, młodocianych i chciało zgwałcić córkę – opowiada kobieta. Pani Barbara i jej córka zostały umieszczone w Ośrodku Pomocy Kryzysowej. Spędziły tam miesiąc. Po jego opuszczeniu nie miały dokąd wracać. Prezydent Elbląga przydzieli lokal pani Barbary bezdomnej rodzinie, która mieszkała w maluchu. - Przez pewien czas byłyśmy tu zakwaterowane obie – mówi nowa lokatorka mieszkania. Matka z córka musiały wyjechać z Elbląga. Córka Barbary Kurpiewskej mieszka w Warszawie. Ona sama w Gdyni, gdzie wynajmuje niewielki pokój za 400 zł. Pracuje dorywczo, utrzymuje się z szycia i walczy z chorobą nowotworową. Pieniędzy nie starcza jej na wszystko. - Tu nie chodzi nawet o jedzenie tylko o leki. Mam nowotwór piersi. W tej chwili stwierdzono guz w macicy. Jeden lek kosztuje ok. 400 zł. To wystarcza na dwa tygodnie. Jak nie będzie pieniędzy na te leki, to będą dalsze przerzuty. Boże, co mnie może jeszcze w tym życiu może spotkać? – zastanawia się pani Barbara.

podziel się:

Pozostałe wiadomości