Od niespełna trzech lat w Polsce działa sieć klubów dla panów o nazwie Cocomo. Lokali jest ponad 20, a co kilka miesięcy otwierają się następne. - Celem Cocomo jest generalnie to, żeby klient wszedł, żeby go upić, obiecać mu, że poza tańcem będzie mógł liczyć na coś więcej, i żeby wydał tam jak najwięcej pieniędzy. Na początku jest promotorka, to przez nią klient trafia do klubu, bo żaden klient, jeżeli sam będzie chciał wejść do klubu, to nie ma takiej szansy - opowiada Natasza, była pracownica klubu Cocomo. - Mieli to być mężczyźni pod wpływem alkoholu, osoby, od których, jakby w jakiś sposób, łatwiej byłoby wyciągnąć te pieniądze. Ona, wprowadzając klientów do klubu, mówiła do kelnerki „turyści”. Widziałam, że mieli karty, mówią po angielsku, będą wydawać dużo pieniędzy – kontynuuje opowieść Kamila, także była pracownica klubu Cocomo. - Każda z dziewczyn przechodzi niby-profesjonalne szkolenie, ale tak naprawdę to są wytyczne, co ona ma robić i jak namówić tego klienta na to, żeby kupił jak najdroższego drinka, albo jak najdroższego szampana i żeby, przeważnie, płacił kartą, nie gotówką – dodaje Natasza. Kluby cieszą się złą sławą - klienci skarżą się, że są okradani i odurzani narkotykami. - Było w miarę przytulnie, było czerwone światło. Ładne, zgrabne, atrakcyjne kobiety dosiadały się do nas. Pamiętam, że zamówiłem drinka. Po wypiciu tego drinka zauważyłem, że coś się ze mną dzieje. Od razu poczułem się bardzo osłabiony, jakbym dostał czymś w głowę. Świadomość mnie opuszczała. Wiem, że zostałem zaprowadzony gdzieś, do jakiegoś pomieszczenia, takiego odizolowanego od tej głównej sali. No i pogrążałem się w tym stanie coraz głębiej i głębiej. Całą gotówkę, z jaką przyszedłem do tego klubu, to było ponad 2,5 tysiąca złotych, to wszystko po prostu w tym klubie zostawiłem. Co do grosza. Pamiętam, że miałem płacić kartą, nie byłem w stanie wbić kodu PIN. Po prostu nie pamiętałem. Wiem, że kilkakrotnie próbowano to ze mnie w jakiś tam sposób wymusić. Wbić prawidłowego niestety nie dałem rady. W momencie, kiedy się poczułem lepiej, znalazłem druki o uznaniu długu, które podpisałem. I tam była mowa o tym, że mam zwrócić te pieniądze w przeciągu siedmiu dni. Straciłem około siedmiu tysięcy. Ja nie wiem, za co zostałem obciążony. Bo tak naprawdę to wypiłem tylko niecałego drinka i umoczyłem usta w kieliszku z szampanem – opowiada Paweł, jeden z klientów klubu. W całej Polsce w ośmiu prokuraturach prowadzone są postępowania dotyczące ewentualnego oszukania klientów nocnych klubów sieci Cocomo. W Poznaniu do prokuratury, w ciągu ostatnich pięciu miesięcy, zgłosiło się 21 pokrzywdzonych mężczyzn. - Wspólnym mianownikiem tych spraw jest to, że w pewnym momencie w tym klubie osoby te kompletnie straciły poczucie czasu i miejsca, w którym się znajdują. Straciły wręcz możliwość kierowania swoim zachowaniem. Osoby te w sposób stanowczy wykluczają, że mogły wypić tyle alkoholu, który pozbawiłby ich kontroli nad swoim działaniem – mówi Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Udało nam się dotrzeć do cudzoziemca, klienta klubu w Krakowie. Mężczyzna przekazał nam wyniki badań lekarskich zrobionych dzień po wizycie w klubie. Analiza wykazała, że miał w organizmie środek nazywany potocznie „pigułką zapomnienia”. - Te środki powodują zaburzenia świadomości, brak możliwości oceny sytuacji. Druga rzecz to jest rozluźnienie mięśni, taka osoba poszkodowana nie bardzo ma siłę, żeby bronić się przed ewentualnym napastnikiem. Niektóre z tych substancji powodują również tzw. niepamięć wsteczną, która trwa nawet do kilku, kilkunastu godzin – wyjaśnia dr Piotr Burda, Krajowy Konsultant ds. Toksykologii. Rekordowy rachunek w Cocomo zapłacono w Poznaniu. Trzech klientów w ciągu 16-godzinnej zabawy wydało prawie milion złotych. Aby o tym porozmawiać, spotkaliśmy się z pochodzącym z Krakowa, 30-letnim Janem Szybawskim, zarządzającym siecią klubów. - Ja prowadzę biznes, który nie jest zły. W tych lokalach nic złego się nie dzieje. To nie jest agencja towarzyska. W firmie pracuje dwa tysiące ludzi, nie można wykluczyć, że kiedyś jakaś głupia sytuacja się stanie. Na razie się nie stała. Żeby wydać około miliona złotych, trzeba zamówić około 60 butelek szampana. I ci klienci z Poznania, tyle ich kupili. Ja się tej wrzawy wokół Cocomo w ogóle się nie boję, ona mnie nie przeszkadza. Ona przeszkadza ludziom którzy tu pracują. To nie jest komfortowe dla ulotkarek czy dla kogoś, że przychodzi gość z TVN i ich filmuje. One też się krępują pracować. Mnie to absolutnie nie przeszkadza, natomiast przeszkadza na pewno pod kątem rekrutacji. Przeszkadza dziewczynom, które tu pracują i tyle. Ja to wie Pan, nie boję się. Boję się Boga - mówi Jan Szybawski. Firma prowadząca kluby zapowiada otwieranie kolejnych, także za granicą.