Prawdziwi ludzie

- Biegniemy przez życie, ścigamy się z czymś, z kimś. Tyle energii pochłania ten pęd. A oni nie mogą tego robić. Muszą znaleźć sens życia w swojej sytuacji. I go znajdują – mówi Anna Dymna o sparaliżowanych, którzy chcieli umrzeć, a dziś pomagają innym.

Janusz Świtaj, od 14 lat całkowicie sparaliżowany po wypadku, domagał się przerwania uporczywej terapii. Jego apel o prawo do śmierci uczynił go znanym w całym kraju. Janusz czeka na specjalny wózek, po raz pierwszy od wielu lat pojechał na wakacje – zaprosiła go rodzina, mieszkająca na wsi, w domu z ogrodem. Janusz spędza całe dnie na dworze, ciesząc się słońcem, zielenią, wiatrem. - Budzę się rano, wyjeżdżam na taras, dopóki nie wyjdzie słońce – mówi Janusz Świtaj. – Spędzam na dworze czas od rana do wieczora, a jeśli noc jest ciepła, lubię zostawać na noc. Obserwuję gwiazdy. W domu rodziców, gdzie przebywam na stałe, mogę obserwować tylko nierówności sufitu. Janusz nie może doczekać się wózka, dzięki któremu po raz pierwszy od wypadku opuści łóżko. Specjalny, skomputeryzowany wózek powstaje w Szwecji. Środki zebrała Fundacja Mimo wszystko Anny Dymnej. Janusz nie będzie jednak tylko zwykłym odbiorcą daru. Pracuje na niego – szuka osób znajdujących się w podobnym, jak on położeniu, którzy potrzebują pomocy. - Świetnie pracuje – mówi Anna Dymna. – Jest trochę jak wulkan, w którym przez wiele lat zbierała się lawa i teraz następują erupcje. Jest bardzo niecierpliwy. Czekał 14 lat, by odzyskać wolność, a teraz musi jeszcze wytrzymać tych kilka miesięcy. Kiedy Janusz dostanie już wózek, będzie mógł zacząć rehabilitację w Górnośląskim Centrum Rehabilitacji Repty w Tarnowskich Górach. Przez co najmniej kilka miesięcy będzie uczył się poruszać w postawie pionowej. - Gdy dostanę wózek, będę chciał podziękować wszystkim Polakom – mówi Janusz Świtaj. – Wózek to będzie pierwszy krok do poważnych zmian w moim życiu. Wózek stał się też takim krokiem dla Przemysława Kowalika. Cztery lata temu, gdy jechał do pracy, miał wypadek. Od tego czasu jest sparaliżowany od ramion w dół – może poruszać tylko głową i częściowo prawą ręką. Pierwsze dwa lata, to był czas zwątpienia. Podobnie, jak Janusz, Przemek myślał o eutanazji. - Napisałem list do pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dostałem odpowiedź, że w Polsce nie ma eutanazji i nie są czynione żadne kroki legislacyjne – mówi Przemysław Kowalik. – Wiedziałem, że nie jestem zdolny do samobójstwa. Postanowiłem iść w drugą stronę – walczyć z chorobą, pokazać wszystkim, że można i tak żyć, że warto walczyć o każdą chwilę. Przemek zdecydował przejechać na wózku Polskę wszerz. Ze Świecka koło Słubic do Zosina przy granicy z Ukrainą. Towarzyszą mu brat Marcin i przyjaciółka Basia. Udało mu się pokonać już ponad połowę trasy. 300 km przed metą miał kryzys, musiał iść do szpitala. Ale nie chce się poddać – zamierza wrócić na trasę. - Ma dwie ogromne odleżyny, których nie da się wyleczyć – mówi Anna Dymna. – Ma zapalenie dróg moczowych, gorączkę, cierpi. A on zwrócił się do fundacji o jedną tylko rzecz – czy fundacja nie mogłaby załatwić, by policja zabezpieczyła mu trasę. Janusz Świtaj chce zdać maturę, potem zacząć studia przez Internet. Myśli o dziennikarstwie lub filozofii. Przemek Kowalik zamierza wrócić na trasę przerwanej wyprawy. Mimo ogromnego cierpienia, które towarzyszy mu przy każdym ruchu. - Będę próbował pokazywać, że można przełamać bariery – mówi Przemek Kowalik. – Ktoś mógłby pomyśleć, że wsiadł człowiek na wózek, jedzie i myśli, że zrobił coś wielkiego. Ale dla mnie to potężny wysiłek. Zobacz także:”Nadszedł ten czas”Życie Janusza ---strona---

podziel się:

Pozostałe wiadomości