Andrzej Rżany przez całe stracie walczył bardzo dobrze. W ostatniej rundzie walki osłaniał się by nie tracić punktów. To był błąd, ale nikt nie dał mu znaku, że musi atakować by wygrać. Polak stracił szansę na olimpijski medal. - Kończąc walkę, byłem przekonany, że ją wygrałem – mówi Andrzej Rżany – Zadaniem prezesa Ptaka było informować mnie i trenerów, jaki jest wynik! - Stałem przy balustradzie i krzyczałem najgłośniej jak mogłem! – Tłumaczy się Czesław Ptak, prezes Polskiego Związku Bokserskiego - Obwinianie mnie o to, co się stało, to tylko szukanie sensacji. Podczas przygotowań do Olimpiady związek nie zapewnił Andrzejowi Rżanemu odpowiednich funduszy. Bokser sam musiał szukać sponsorów. - Nie może być tak, że wybitny sportowiec sam gania za sponsorami, jego żona jest menedżerem, a nie ma przy nim zawodowców! – oburza się Waldemar Heflich, redaktor naczelny miesięcznika „Żagle” - Sport jest wielki, kiedy wkłada się w niego wielkie pieniądze. Wybitny sportowiec musi mieć przy sobie ludzi, którzy będą go wspomagali. Związki sportowe takiej funkcji nie pełnią. Bokserzy nie mają również z kim i gdzie ćwiczyć. W Polsce istnieje pięć klubów ligowych. To za mało, jeżeli chce się odnosić sportowe sukcesy. - Jest bardzo źle. To chyba ostatki – mówi o sytuacji polskiego boksu Sławomir Łukasik, trener Andrzeja Rżanego. - Trenowałem boks przez osiemnaście lat – żali się Andrzej Rżany. - Pracowałem na ten medal. Po drodze zdobyłem mistrzostwo świata i mistrzostwo Europy, ale głównym celem był medal olimpijski. Niestety, to wszystko uciekło. Na igrzyskach w Pekinie już nie będę mógł wystartować. To była moja ostatnia szansa na medal. - Po walce mąż zostawił rzeczy w szatni, przyszedł do nas i nasza córeczka powiedziała: „tatuś, nie będzie medalu” – opowiada Joanna Rżany, żona boksera. – Wtedy się rozpłakał. - Po prostu wszystko we mnie pękło – dodaje ze smutkiem Rżany. Andrzeja Rżanego nie było na lotnisku, gdy witaliśmy medalistów olimpijskich.