"Udało mi się ukraść telefon, nie mam jak uciec. Okna mają kraty i są zamalowane na czerwono, że nic nie widzę. Nie wiem, gdzie są moje dokumenty, trzymają mnie pod kluczem. Boje się, tak bardzo a chcę do domu" - taki dramatyczny sms z prośbą o pomoc otrzymała rodzina dziewczyny, która wyjechała do pracy do Niemiec. Zrozpaczeni bliscy, bojąc się o jej życie, zgłosili zaginięcie na policję. Rodzina skontaktowała się też z naszą redakcją. Pojechaliśmy porozmawiać z nimi i sprawdzić, co mogło się wydarzyć. Na prośbę rodziny i dla ich bezpieczeństwa ukryliśmy ich tożsamość.
Cztery tysiące tygodniowo
- Dzwoniła trzy razy. Po g. 19, że jest już na miejscu, i są inne też dziewczyny, które przyjechały do pracy. Koło 21 dostaliśmy smsa, że ona się boi, bo zabrali jej dokumenty, ubrania, wszystko i trzymają ją pod kluczem. I od tamtej pory nie mamy z nią kontaktu - opowiada siostra zaginionej dziewczyny. Nieoczekiwanie zaginiona przysłała kolejnego sms-a.
Wspólnie z siostrą dziewczyny pojechaliśmy na komendę do Zielonej Góry, żeby poinformować, że porwana nawiązała kontakt. Rodzina podejrzewa, że dziewczyna jest więziona w domu publicznym na terenie Görlitz, miasta przy granicy polsko-niemieckiej. To tam miała pracować jako sprzątaczka. Kobieta była bezrobotna, miała problemy finansowe, dzięki dobrym zarobkom spłaciłaby dług i zaczęła lepsze życie.
- Obiecali jej cztery tysiące złotych tygodniowo. To mi się od razu wydało podejrzane. Tym bardziej, że mówiła, że wszystko jest zapewnione. Żywność, hotel, czy mieszkanie służbowe - mówi siostra pokrzywdzonej.
"Myślałam, że jej więcej nie zobaczymy"
Cały czas czekaliśmy na jakiekolwiek informacje ze strony policji. Po kilku godzinach wyszedł funkcjonariusz, który miał nowe wiadomości.
- Siostra jest w niemieckiej policji, została odnaleziona. Myślałam, że już więcej jej nie zobaczmy - mówi kobieta.
Kolejnego dnia dziewczyna wróciła do domu. Opowiedziała nam swoją dramatyczną historię.
"Pamiętam tylko urywki"
- Dałam ofertę, że poszukuje pracy na terenie Niemiec. Dostałem odpowiedź po jednym dniu, wieczorem. Ile mam lat, jak wyglądam, skąd jestem, kiedy bym mogła przyjechać. Opisałam się i zapytałam, jaka to jest praca. Powiedzieli, że sprzątanie i pomaganie w barze. Pojechałam. Wysiadłam w Zgorzelcu. Zadzwonił do mnie telefon, czy przyjechałam pociągiem. Powiedziałam, że tak - opowiada ofiara porwania.
Na dziewczynę czekała Polka, która oferowała pracę. Na dworcu w Zgorzelcu wsiadły razem do taksówki. Przejechały przez granicę polsko-niemiecką do miasta Görlitz. Dziewczyna twierdzi, że dostała napój z środkami odurzającymi, po wypiciu którego zaczęła gorzej widzieć i tracić orientację.
- Pamiętam tylko urywki. Dojechaliśmy do jakiegoś mieszkania. Weszliśmy do środka. Powiedziała, że zejdziemy na razie na dół, bo coś mi chce pokazać. Tam otworzyła drzwi i po prostu mnie wepchnęła. W środku był tylko materac, krzesło i wiaderko. Kazali mi wykonać telefon. Miałam postawiony nóż przy gardle. Miałam powiedzieć, że jest wszystko dobrze, że jestem na grillu, że mają się nie martwić, że są fajne dziewczyny, że jutro idę do pracy - opowiada dziewczyna.
Kobiecie zabrano dokumenty, ale porywacze przeoczyli, że ukryła telefon. Dzięki temu skontaktowała się z rodziną. To był dla niej jedyny ratunek, że ktoś zorganizuje pomoc, bo nie było szans na ucieczkę. Mijała kolejna doba, a ona nie dostawała nic do jedzenia.
Porzucona przez policję
- Przyszła jakaś kobieta w masce, z mężczyzną. Twarz miał zamaskowaną, ale był bardzo potężny. Zaczęli coś do mnie mówić po niemiecku. Powiedziałam, że nic nie rozumiem. Posadzili mnie na krzesło, związali z tyłu ręce. Założyła mi opaskę na oczy. Rozerwała bluzkę i czymś mnie uderzyła. Za pierwszym razem jak na siłę mnie zgwałcił, to oni po prostu wyszli i mnie zostawili. Płakałam. Nie byłam w stanie nawet się ubrać. Minęła godzina, przyszedł on, ten sam co był w masce. I sam przyszedł i zrobił drugi raz to -opowiada ofiara porwania.
Po trzech dniach zapakowano ją do samochodu. Miała zakrytą twarz. Po kilkunastu przejechanych kilometrach, ktoś otworzył drzwi i ją wyrzucił. Biegła przed siebie, do najbliższej ulicy, gdzie znaleźli ją niemieccy policjanci. Zawieźli kobietę do szpitala, przesłuchali i przekazali na granicy polskim funkcjonariuszom w Zgorzelcu. Była druga w nocy. Zgorzelscy policjanci sprawdzili, że dziewczyna widnieje w rejestrze jako zaginiona, ale zamiast zorganizować pomoc czy transport do domu oddalonego o 200 km, zostawili ją na stacji paliw - zmęczoną, głodną i wystraszoną.
- Chodziłam po Zgorzelcu, nie było mnie stać na hotel. Miałam przy sobie 20 złotych. Byłam strasznie głodna. Nie miałam ani picia, ani jedzenia. Siedziałam na ławce do godziny 13.24, aż w końcu wsiadłam w pociąg. W domu byłam dopiero na drugi dzień o godzinie 18. To jest dla mnie niepojęte, że tyle przeszłam, a oni mnie po prostu zostawili jak psa. Nie zainteresowali się, że jest noc, że boję się, że te osoby mogą mnie śledzić, żeby znowu coś się nie stało - opowiada kobieta.
Policja odmawia udzielenia informacji
Porzucenie zgwałconej dziewczyny przez policję chcieliśmy wyjaśnić w rozmowie z rzecznikiem policji w Zgorzelcu. Po 40 minutach oczekiwania, rzecznik zadzwonił do recepcji. Przez telefon odmówił spotkania. Zachowania policjantów nie skomentowali.
Zwróciliśmy się do Komendy Głównej Policji z prośbą o komentarz. Zapytaliśmy jakie procedury obowiązują funkcjonariuszy wobec ofiar uprowadzeń. Dlaczego wbrew standardom pokrzywdzonej nie zapewniono bezpieczeństwa i pomocy? Nasze pytania pozostały bez odpowiedzi. Komenda Główna Policji odmówiła rozmowy. Usłyszeliśmy, że wypowiadać się może tylko prokuratura prowadząca śledztwo w sprawie uprowadzenia kobiety. Nikt nie odniósł się do zachowania policjantów.
Pod opieką fundacji
- Ta historia wygląda na przypadek handlu ludźmi. Najprawdopodobniej celem było komercyjne wykorzystanie seksualne czyli czerpanie zysku z jej aktywności seksualnej. Policja jest od tego, żeby każdemu obywatelowi zapewnić bezpieczeństwo. W tym przypadku szczególnie, bo mamy do czynienia z osobą pokrzywdzoną przestępstwem - mówi Irena Dawid-Olczyk z fundacji La Strada.
Organizacja już zaopiekowała się dziewczyną. Zaoferowała wsparcie i pomoc psychologiczną, której do tej pory nikt nie zaproponował.
O historii powiadomiliśmy Rzecznika Praw Obywatelskich, który obiecał przyjrzeć się pracy policjantów. Niemieccy funkcjonariusze prowadzą śledztwo w sprawie uprowadzenia kobiety, ale na tym etapie dla dobra postępowania nie udzielają żadnych informacji. Czy i kiedy zostaną złapani sprawcy oraz jaki był ich udział i rola w handlu kobietami? Na razie to pytanie pozostaje bez odpowiedzi także dla polskich organów ścigania.