Wbrew zapewnieniom władz, że do Iraku jadą wyłącznie ochotnicy, wielu żołnierzy było zwyczajnie zmuszonych do wyjazdu. Starszy szeregowy Krystian Andrzejczak - śmiertelnie ranny podczas konwoju pod Hillą. Jak twierdzi rodzina, on również stanął przed wyborem: Irak albo cywil. - Syn dowiedział się, że jeżeli nie pojedzie, to zwolnią go z pracy, bo kończy mu się kontrakt - mówi matka innego zabitego w Iraku żołnierza. W odróżnieniu od innych dywizji, Polacy przyjechali do Iraku bez ciężkiego sprzętu. Sam widok czołgu czy śmigłowca bojowego zawsze zmniejsza ryzyko ataku. Ale mimo ciężkich walk, dowództwo wciąż utrzymywało, że nasi pojechali na misję stabilizacyjną, więc ciężki sprzęt nie był potrzebny. - Misja została źle przygotowana od samego początku, nie można jechać na wojnę ogłaszając, że jest to misja stabilizacyjna - uważa Jacek, uczestnik w misji w Iraku. - Żołnierze biorą tam udział w normalnych walkach. Polscy żołnierze są najgorzej przygotowani i uzbrojeni z całej koalicji, a biorą udział w walkach - ich sprzęt jest kompletnie nieprzystosowany do warunków bojowych. Zakładają nawet amerykańskie kamizelki kuloodporne na polskie, bo te nie mają pancerza na plecach. - Zdarzało się, że terroryści, partyzanci byli lepiej uzbrojeni niż my - mówi Jacek, uczestnik w misji w Iraku. Polacy walczą jak inni żołnierze, ale wracają do znacznie gorszych baz. W kraju obiecywano doskonale przygotowane zaplecze. W Iraku te obietnice okazały się fikcją. Problemy są nie tylko z zaopatrzeniem i warunkami socjalnymi. Nawet tak podstawowe potrzeby jak zimna woda latem i ciepła zimą, są na wagę złota. Dla żołnierzy najgorsze było to, że pomimo wcześniejszych zapewnień, mają bardzo ograniczony kontakt z rodziną.