Półtora roku temu zajmowaliśmy się bulwersującą sprawą w poznańskim pogotowiu ratunkowym. Dyspozytorka nie wysłała karetki do umierającego chłopaka, mimo iż jego rodzice błagali ją o pomoc. Uznała, że skoro jest przytomny, to nie potrzebuje pomocy pogotowia i powinien zgłosić się do lekarza rodzinnego. Mirka zawiózł do szpitala ojciec. Tam chłopak zmarł. Poznańska prokuratura umorzyła sprawę, z braków dowodów. Dziennikarz Uwagi!, dowiedział się, że zaginęły one w dziwnych okolicznościach. Także sprawa dyspozytorki nie znalazła finału. Kobieta nadal pracuje w pogotowiu. Jej przełożeni uważają, że nic się nie stało i nie ma podstaw do jej zwolnienia! Po śmierci chłopca wszczęto śledztwo. Prokuratura powołała biegłego. Jego opinia za śmierć Mirka pośrednio obciążała dyspozytorkę, która zignorowała fakt, iż rodzice określili jego stan jako krytyczny. Dowodami w sprawie miało być nagranie rozmowy między dyspozytorską i rodzicami oraz próbki krwi i moczu chłopaka, które miały pozwolić określić przyczynę jego śmierci. Ale z dowodami zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Najpierw znikło nagranie. – Jest u nas duży ruch, mógł ktoś je wynieść – tłumaczy dyrektor pogotowia, wyraźnie poirytowany, że po półtora roku dziennikarze znowu wracają do sprawy. Ekipę „Uwagi” przyjmuje na stojąco. – Na żądanie prokuratury zabezpieczyliśmy nagranie. Nie wiem, co się z nim potem stało. Kilka dni po śmierci Mirka kasety z nagraniem rozmowy słuchała dziennikarka z poznańskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Jej zapis pojawił się w gazecie. Ale zapis nie przekazuje całej prawdy, nie udowadnia, że rodzice chłopaka nie przesadzali, opisując jego ciężki stan. - Na papierze nie ma tego błagania o pomoc – mówi Małgorzata Lampa, dziennikarka. – Ta kaseta była dowodem, który obciążał dyspozytorkę. Nietrudno się domyślić, kto mógł pomóc w jej zaginięciu. W prokuraturze w Poznaniu też nie wiedzą, co się mogło stać z nagraniem. Jej rzecznik Mirosław Adamski zapewnia, że biegły dostał całość akt sprawy, w tym i nagranie. Ale Małgorzata Lampa opowiada o swojej rozmowie z biegłym, profesorem medycyny, który bardzo się zdziwił, kiedy mu powiedziała, że w aktach był zapis rozmowy. I uznał, że to nagranie mogło w znaczący sposób pomóc w ustaleniu przebiegu wydarzenia. Nie udało się też ustalić, co było przyczyną śmierci Mirka - krwi nie zbadano. Kiedy rodzice Mirka zwrócili się z prośbą o zbadanie ostatniego dowodu, moczu, dowiedzieli się, że… został on wykorzystany do innych badań. Z braku dowodów śledztwo umorzono. Dyspozytorka nadal pracuje w poznańskim pogotowiu. Nie ma podstaw do jej zwolnienia. Dyrektor pogotowia mówi, że gdyby owego feralnego dnia znalazł się na jej miejscu, zachowałby się tak samo. - Jeśli doszedł do samochodu, to nie był to stan krytyczny. Dopiero w szpitalu się pogorszył – mówi.