W czwartek 11 marca w godzinach rannych podmiejskie pociągi jadące z Guadalajary i Alcala de Henares do Madrytu były wypełnione podróżnymi. Ludzie, jak co dzień, jechali nimi do pracy lub do szkoły. Gdy pociągi zbliżały się już do madryckich stacji wstrząsnęły nimi potężne eksplozje. Eksplodowało 10 silnych ładunków, zawierających po kilkanaście kilogramów materiałów wybuchowych. To była rzeź. Na miejscu zginęło prawie 200 osób. Kolejne umierały w szpitalach. Około półtora tysiąca ludzi zostało rannych. Części z nich, ratownicy nie byli w stanie wydobyć z powykręcanych wybuchami, stalowych szkieletów wagonów. W całym Madrycie słychać było wycie syren karetek i policyjnych radiowozów. Już w trakcie akcji ratunkowej odkryto trzy kolejne ładunki, które miały zabić ratowników i lekarzy przybywających na pomoc ofiarom zamachów. Zamachowcy chcieli zgładzić jak najwięcej ludzi. Madryckie szpitale szybko wypełniły się setkami rannych. Stacjom krwiodawstwa zaczęło brakować krwi do transfuzji. Ludzie masowo rzucili się oddawać krew do dwóch stacji naprędce zorganizowanych w ambulansach na placu Kastylii. Szybko jednak skończyły się pojemniki na krerw. Służby ratownicze improwizowały szpitale polowe w pobliżu dworców kolejowych. Miejskie autobusy przekształcono w ambulanse, którymi rozwożono poszkodowanych do szpitali. Hotele ogłosiły, że przyjmują ofiary tragedii. Już po zamachu zaczęto identyfikować ofiary. Wśród nich byli Polacy. Służby policyjne na miejscu tragedii zidentyfikowały ciało jednego Polaka. W szpitalu zmarła jego córka – 7 miesięczna Patrycja. O życie jej matki walczyli hiszpańscy lekarze. W szpitalach zmarły jeszcze dwie inne Polki. Ci, którzy przeżyli zamach cały czas nie potrafią dojść do siebie – Nie wiedziałem, co się działo. Wszędzie tylko krzyki. Widziałem ludzi na ziemi, którzy krzyczeli. Byli cali we krwi i prosili o pomoc – wspomina Mariusz. Jego matka na wieść o zamachu próbowała się z nim skontaktować. – Komórka przez dwie i pół godziny nie odpowiadała. Wyobrażałam sobie, że on gdzieś tam leży i potrzebuje pomocy - mówi kobieta. Tym samym pociągiem do Madrytu jechała także Ewelina. – Po wybuchu zupełnie nie wiedziałam, co się stało. Pierwsza myśl była taka, że to mój pociąg. Zobaczyłam dziurę w przedziale i ludzi, którzy leżeli martwi. Człowiek w takim momencie jest w szoku. Ja tam nie podchodziłam. Miałam wrażenie, że wszędzie są bomby, a ja jestem zupełnie sama. Mariusz wyszedł już ze szpitala, ale o tragedii na pewno nie zapomni. – Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek wsiądę do pociągu. Boję się. Ewelina dodaje – Nie zastanawiam się nad swoim życiem. Nie zastanawiam się nad tym, że przeżyłam. Nie chcę o tym myśleć. W Madrycie zginęła czwórka Polaków, kilkoro nadal przebywa w szpitalach. Stan dwójki z nich jest bardzo ciężki. Wszyscy, którzy chcą pomóc polskim ofiarom madryckiej tragedii mogą wpłacać pieniądze na konto: CAJA MADRID ES 22-2038-1885-93-60000-89702