Grażyna Szczuk ma 55 lat. Dwa lata temu po raz pierwszy pojechała do prywatnej kliniki chirurgii estetycznej w Warszawie. - Miałam 28 tys. zł. W klinice okazało się, że te pieniądze nie wystarczą nawet na połowę tego, co chciałam. Załatwiłam pożyczkę, ale jeszcze mi brakowało. Zadzwoniłam do córki do Stanów. Powiedziała, że mi pomoże i będę wreszcie zadowolona ze swojego wyglądu – wspomina Grażyna Szczuk. Klinika mieści się w Miedzeszynie, willowej części miasta. Można tam nocować i mieszkać przed i po zabiegach operacyjnych. Pacjentki mają czuć się komfortowo. Pani Grażyny już sześć razy była w A.G. Klinik. Tu operowano jej twarz, ramiona, piersi i brzuch. W sumie w ciągu trzech lat kobieta zostawiła w klinice ponad 50 tys. zł. Klinika, którą wybrała Pani Grażyna, nie przypomina szpitala. To ekskluzywna willa z basenem. W stylowo urządzonych pokojach stoją antyki, na podłogach jest elegancki parkiet i dywany. Pokój lekarza wygląda podobnie, chociaż wykonywanie nawet drobnych zabiegów w tak urządzonych pomieszczeniach jest niezgodne z przepisami. Ekskluzywny charakter kliniki sugerował najwyższą jakość zabiegów. W przypadku Pani Grażyny żadna operacja nie była udana. Brzuch był operowany dwukrotnie i wciąż nie wygląda dobrze. Piersi poprawiano cztery razy, a ich wygląd jest powodem dramatu kobiety. - Do biustu mam duże zastrzeżenia. Są dziury w biuście. Jak podniosę ręce do góry, to biust nie jest okrągły tylko wpada mi do środka. Tego się nie wyleczy – mówi pani Grażyna. Mimo że poprawki nie przynoszą żadnych efektów, pani Grażyna jest skazana na tę klinikę, bo nie musi płacić za korekty. Wybór innego lekarza oznaczałyby płacenie od nowa. Sytuacja przypomina błędne koło. Wobec tych faktów kobiety nie stać na konieczna korektę uzębienia. Założyciel kliniki, którego inicjały są w nazwie przyjeżdża do pracy około dziesiątej. Dziś ma zdjąć pani Grażynie szwy po trzeciej operacji poprawkowej piersi i drugiej korekcie brzucha. Lekarz zachowuje się tak, jakby ta ilość poprawek nie była niczym szczególnym. Lekarz traktuje pacjentkę obcesowo. Podczas zdejmowanie szwów pani Grażyna musi stać. Lekarz zachowuje się tak, jakby poprawki można było robić w nieskończoność i nie były obciążające dla organizmu i psychiki pacjenta. Zrozpaczona kobieta widząc, że znalazła się w pułapce zdecydowała się upublicznić swoją tragedię. Zabiega o pomoc u innych lekarzy. Bezskutecznie. W końcu dzięki ukrytej kamerze udowadnia, że środowiskowa lojalność jest ważniejsza niż dobro pacjenta. Choć nieoficjalnie każdy lekarz potwierdza, że jej ciało jest dowodem partactwa i błędów, żaden nie zgodził się wydać pisemnej opinii. Wizyty u innych lekarzy tylko potwierdziły, że kobieta powinna poddać się kolejnym zabiegom poprawkowym, ale musi z tym poczekać przynajmniej pół roku. Kuriozalne zachowanie lekarzy wynika z polskiego kodeksu etyki lekarskiej, który zakazuje krytykowania pracy kolegów. Dramat Pani Grażyny rozgrywał się równolegle z emisją popularnych programów telewizyjnych na temat możliwości współczesnej chirurgii plastycznej. To z nich kobieta dowiedziała się, jak powinna być potraktowana przez lekarza. - Ile razy ja mam się jeszcze u niego ciąć, żeby było widać efekt? Mam się dać zarżnąć. - Zostałam oszpecona i oszukana – kobieta rozpacza.