Wielkoformatowe reklamy pojawiły się na budynkach kilka lat temu. Na początku umieszczano je tylko na siatkach zabezpieczających rusztowania, w czasie remontu elewacji. Okazało się, że jest to doskonały sposób na zarabianie pieniędzy. Wspólnotom mieszkaniowym koszty poniesione na naprawę elewacji zwracały się w ciągu kilku miesięcy. - Dla mnie jest to niechciana moskitiera. Jest podświetlona, więc w nocy mam dzień. W dzień jest natomiast półmrok albo mgławica. Tak się nie daje żyć. Tak można wytrzymać tydzień. Ale nie miesiące czy lata – mówi Jerzy Galicki. Okna Jerzego Galickiego były przesłonięte reklamą przez dziewięć miesięcy. Mężczyzna twierdzi, że w tym czasie podupadł na zdrowiu. Dlatego postanowił wyciąć w płachcie otwory i wpuścić światło dzienne do mieszkania. - Ten pan zniszczył cudzą rzecz. Wycięcie dwóch dziur spowodowało zmianę techniczną warunków pracy płachty i naciągu. Przy silnym podmuchu wiatru, to może stanowić powód do rozerwania się reklamy, puszczenie naciągów, runięcie - uważa Joanna Peters, prezes Zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej. Inwestor postanowił wymienić plandekę na nową. Sama płachta kosztuje 15 tysięcy złotych. Założenie jej, to drugie tyle. Inwestor grozi panu Zdzisławowi, że obciąży go wszystkimi kosztami związanymi z jej wymianą. - Ja nie wiem, kiedy jest dzień, kiedy jest noc – pan Jerzy broni swojej decyzji. W socrealistycznej kamienicy z lat 50-tych na placu Konstytucji w Warszawie znajduje się 150 mieszkań. Większość lokatorów budynku wyraziła zgodę na założenie płachty. Nie zgodzili się na nią tylko ci, których okna przesłonięte są reklamą w całości. Niestety, byli w mniejszości i dlatego zostali przegłosowani. Za reklamę do kasy wspólnoty mieszkaniowej wpływa co miesiąc około 70 tys. zł. Dzięki tym środkom przeprowadzono w kamienicy m.in. kapitalny remont dachu, w najbliższym czasie zostaną wyremontowane balkony. Ma też zostać wykonana nowa elewacja. - Na placu konstytucji istnieje plan miejscowy, czyli prawo lokalne przyjęte przez radę miasta. Z tego planu wynika, że tak dużych reklam nie można tam wieszać - mówi Tomasz Gamdzyk, naczelnik Wydziału Estetyki Urzędu Miasta Warszawy. Architekt miasta nie wyraził zgody na założenie reklamy w tak reprezentacyjnym miejscu stolicy. Mimo to reklama wisi legalnie. Wykorzystano kruczek prawny. Wystarczyło, żeby właściciel reklamy przez 30 dni nie odbierał listu z Urzędu Miasta. - Jeżeli ja potrzebuję dostać się do swojego mieszkańca, szukam go tak długo, aż wręczę mu pismo – mówi Joanna Peters. Architekt miasta twierdzi, że, jak na razie, niewiele może zrobić, aby zahamować proceder. - To się nie może podobać. To jest totalny chaos. Dużym problemem jest jednak to, że prezydent nie ma narzędzi, aby z czymś takim walczyć – mówi. Urząd Miasta Stołecznego Warszawy twierdzi, że przez luki w prawie panuje w kraju bilboardowa wolna amerykanka. Dlatego należy jak najszybciej znowelizować przepisy. Problemem reklam, którymi opakowywane są budynki mieszkalne, ma zająć się Sejm.