Wśród ofiar Teresy K., syndyka Sądu Okręgowego w Płocku, są dwaj byli właściciele hurtowni napojów z Ciechanowa. Interes szedł świetnie do momentu, gdy bank zażądał spłaty kredytu. W firmie pojawiła się syndyk Terasa K. Majątek, warty milion złotych, wyprzedała za bezcen: komputer – dziesięć razy taniej, serwer sieciowy – 25 razy taniej niż wartość rynkowa, a budynki zaledwie za 30 proc. ich wartości. Teresa K. nie spłaciła długu bankowi, a nawet doprowadziła do tego, że wzrósł on o 400 tys. zł. Sama wypłacała sobie za to wynagrodzenie, choć powinna to zrobić dopiero pod koniec postępowania - na upadłej hurtowni mogła zarobić nawet 70 tys. złotych. - Teraz to nas traktują jak przestępców – mówi Andrzej Frączek, jeden z właścicieli hurtowni. – Nie stałoby się tak, gdyby nie pani syndyk. Podobnie stało się z innym przedsiębiorstwem, które dostało się w ręce Teresy K. Młode małżeństwo z Żyrardowa musiało ogłosić upadłość swojej firmy po tym, jak urząd skarbowy zablokował im wszystkie transakcje. - Pani syndyk od początku była zainteresowana tylko robieniem kosztów – mówi właściciel. – Kiedy usiłowaliśmy się dowiedzieć, co udało jej się zrobić, odpowiedziała: „Jak państwo mają czelność mnie kontrolować?!” Teresa K. nie spłaciła żadnego wierzyciela firmy, majątek ponownie wyprzedała za bezcen, np. tysiąc sztuk ubrań za… tysiąc złotych. Poszkodowani przedsiębiorcy złożyli w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez syndyka. Prokuraturze Rejonowej w Ciechanowie przez cztery miesiące udało się jedynie przesłuchać siedem osób i poprosić Sąd Okręgowy w Płocku o akta sprawy. Tomasz Bulc z ciechanowskiej prokuratury stanowczo zaprzecza, jakoby jej opieszałość w tej sprawie miała u podstaw zawodową solidarność z panią syndyk. Nie potrafi jednak wyjaśnić, czemu tak prosta sprawa zaczęła się falstartem. Po naszym reportażu, nadanym w maju, sąd odebrał pani syndyk wszystkie upadłości. Zdegradował też sędzię komisarz, nadzorującą jej pracę, a prywatnie przyjaciółkę. Potem Teresa K. zniknęła. Razem z dokumentami wszystkich firm, którymi się zajmowała. - Od miesiąca usiłuję się spotkać z byłym syndykiem i odebrać dokumenty – mówi nowy syndyk, który przejął po niej jedną z upadłości. – Najpierw się umawia, potem w ostatnim momencie odwołuje spotkanie. Do tej pory nawet nie wiem, jak ona wygląda. Pani syndyk nie pojawia się też na terenie firm, których dokumentację przechowuje. - Po co ma tu się pojawiać? Rozwalili wszystko i do widzenia – mówi stróż jednej z nich. Sąd Okręgowy w Płocku nie chce wyjaśnić, czemu komisyjnie nie odebrał jej upadłości. Jego rzeczniczka uciekła przed reporterką UWAGI!, a gdy w końcu doszło do spotkania na korytarzu, wyjaśniła, że nie jest detektywem, który ma śledzić panią syndyk. - Po tym wszystkim trudno mi będzie mieć zaufanie do jakiegokolwiek urzędnika państwowego – mówi właściciel zrujnowanej przez panią syndyk firmy z Żyrardowa.