Decyzja prokuratury potwierdza ustalenia TVN i „Gazety Wyborczej”. Półtora roku temu w Bydgoszczy wybuchła wielka afera. SLD-owski zarząd miasta, który rządził nim w poprzedniej kadencji, został podejrzany o defraudację półtora miliona złotych przeznaczonych na klub sportowy Polonia. Śledztwo w tej sprawie odkrywało coraz to nowe, sensacyjne wątki. Nadzorował je naczelnik wydziału przestępstw gospodarczych komendy miejskiej Krzysztof Mikietyński. Szybko okazało się, że pieniądze były defraudowane, a część z nich prawdopodobnie poszła na kampanię wyborczą SLD. Wkrótce nastąpiły pierwsze aresztowania. Wtedy decyzją komendanta wojewódzkiego Henryka Tokarskiego sprawę przejął dopiero powstający wydział w komendzie wojewódzkiej. - Sprawa trafiła do nas na przełomie października i listopada 2003 r. – mówi policjant z tego wydziału. – A absolutnie nie powinna: mieliśmy mnóstwo wakatów, dużo pracy, żadnych dochodzeniowców. Tej sprawy po prostu nie miał kto prowadzić. Wydział PG komendy wojewódzkiej miał tylko trzech pracowników. Śledztwo utknęło w miejscu na kilka miesięcy. Niedługo potem zaczęło się za to w Bydgoszczy inne śledztwo. W grudniu ubiegłego roku podczas jednej z rutynowych akcji podwładni Mikietyńskiego zarekwirowali podrobioną odzież z bazaru. Ku ich zaskoczeniu zostali oskarżeni o przywłaszczenie towaru. Zatrzymanych policjantów szantażowano i wymuszano na nich fałszywe zeznania przeciwko naczelnikowi. - Dostałem propozycję, że jeśli powiem coś na naczelnika, to moje postępowanie prokuratorskie zostanie umorzone – mówi jeden z aresztowanych policjantów. – Pani prokurator dała mi jasno do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku współwięźniowie dowiedzą się, że jesteśmy policjantami. Mikietyńskiego także oskarżono, mimo że nie brał nawet udziału w akcji na bazarze. Podrzucono mu do domu ubrania z bazaru. Mikietyński został zawieszony w czynnościach służbowych. Śledztwo przeciwko funkcjonariuszom trwało 9 miesięcy. Zakończyło się 17 września. - Ustalenia śledztwa wykazały, że nie można przypisać naczelnikowi Mikietyńskiemu przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków, a jego podwładnym działań przestępczych – mówi Marek Dydyszko, zastępca Prokuratora Okręgowego w Bydgoszczy. Mikietyński odszedł z policji. Dziś zamiast łapać przestępców, szefuje radzie nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej. To, co się stało, to dla niego wielki życiowy dramat. - Chciałbym wrócić, ale nie wiem, czy do takiej policji, która chciała ze mnie zrobić złodzieja – mówi. – Która odwróciła się ode mnie, kiedy działy się tak ważne rzeczy nie tylko dla mnie, ale też w prowadzonych działaniach. Okazuje się jednak, że gdyby nawet Krzysztof Mikietyński zdecydował się na powrót do służby, nie bardzo mógłby. Mimo oczyszczenia z niesłusznych zarzutów, jego przełożeni nie zamierzają go traktować jak skrzywdzonego policjanta. Rzecznik Komendy Miejskiej Policji Ewa Przybylińska powiedziała , że może starać się o pracę w policji jak każdy inny obywatel: musi spełnić szereg warunków, m.in. mieć nieukończone 35 lat. Mikietyński ma 39. Jednak po kilku dniach pani rzecznik wycofała się z oficjalnie udzielonych nam odpowiedzi. Przysłała za to do redakcji faks, z którego wynika, że to nie wiek, a choroba Mikietyńskiego nie pozwala na jego powrót do służby. Jak sprawdziliśmy, orzeczenie lekarskie, o którym mówi rzeczniczka, jest nieprawomocne i nie można się na nie powoływać.---strona--- - Nikt nie poniósł odpowiedzialności za to, że tego człowieka niesłusznie oskarżono, pozbawiono prawa wykonywania zawodu, że miasto straciło bardzo dobrego policjanta i rozbito całą sekcję – mówi Marcin Kowalski, dziennikarz ’’Gazety Wyborczej’’, który razem z reporterem TVN pierwszy zajął się sprawą Mikietyńskiego. – To pokazuje, jak bardzo głęboki jest poziom zgnilizny w niektórych kręgach.