Pani Wiesława była kiedyś kierownikiem dziekanatu wydziału filozofii na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Wcześnie owdowiała i prawie całe życie mieszkała ze swoim bezdzietnym synem, który rok temu zmarł. Tuż przed swoją śmiercią, ciężko chorujący syn pani Wiesławy, umieścił matkę w prywatnym domu opieki pod Warszawą. Od tego czasu najbliższa rodzina kobiety mogła ją odwiedzić tylko jeden raz pod koniec zeszłego roku.
- Zostałyśmy przyjęte właściwie w drzwiach wejściowych. Oddzielone od cioci stołami i ekranami z pleksy. Ona siedziała gdzieś tam na krześle, miała wokół siebie dwie strażniczki, które pilnowały całej rozmowy – opowiada Beata Sikorska-Dutka, bratanica pani Wiesławy.
- Miała rozszerzone źrenice i patrzyła na nas dziwnym wzrokiem i powtarzała w kółko: „Mój podpis jest najważniejszy” – mówi Bożena Walczak-Kawka, kuzynka pani Wiesławy.
- Jak zapytałam, czy podpisywała jakieś dokumenty, to zabrano ją i się skończyło – dodaje pani Beata.
Od tamtego czasu wielu bliskich krewnych pani Wiesławy próbowało wejść do domu opieki, aby się z nią chociaż na chwilę spotkać.
- Wielokrotnie byłam pod tym domem i ani razu nie zostałam wpuszczona. Nie wiemy nic o jej stanie zdrowia – ubolewa pani Bożena.
- Co kilka tygodni piszę prośbę o udzielenie informacji o stanie zdrowia cioci i możliwość spotkania – dodaje pani Beata.
„Jest więźniem”
Najbliżsi krewni pani Wiesławy nie mają z nią również żadnego kontaktu telefonicznego. Dwa telefony, które kobieta zawsze miała przy sobie, przestały działać.
- W XXI wieku dochodzi do takich sytuacji, że oddając osobę starszą i schorowaną do prywatnego domu opieki, ta osoba de facto staje się w takim domu więźniem – mówi mec. Marta Lech. I dodaje: - Niezwłocznie złożyłyśmy zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa na szkodę pani Wiesławy i ta sprawa niespiesznie toczy się od prawie roku.
- Widziałam też inne wizyty w tym domu opieki. Było dwóch panów, którzy zostali przyjęci przez furtkę, a to już było po pandemii. W pewnym momencie przyprowadzono starszą panią, jak ona zdjęła czapkę, taki kapelusik, to było widać rozbitą głowę. Ten pan zapytał, co się stało i od razu zjawiła się opiekunka i ją zabrała – opowiada pani Bożena.
Mieszkanie
Niespodziewanie trzy miesiące temu do mieszkania pani Wiesławy na warszawskim Żoliborzu przyjechało dwóch mężczyzn, którzy zmienili zamki w drzwiach. Wraz z nimi na klatce schodowej pojawiła się właścicielka domu opieki wraz z panią Wiesławą.
Okazało się, że pani Wiesława podpisała umowę dożywocia, zgodnie z którą w zamian za opiekę, przekazała swoje mieszkanie właścicielce domu opieki. Zdaniem najbliższych krewnych staruszka nie mogła być świadoma jaki dokument podpisała i jakie wynikają z niego dla niej skutki, bo od wielu lat cierpi na chorobę Alzheimera.
- Lekarz stwierdził, cytuję: „Pacjentka ze względu na chorobę podstawową, czyli alzheimera, nie jest w stanie podejmować czynności prawnych oraz nie ma możliwości samodzielnej egzystencji” – przywołuje pani Beata. I dodaje: - Na przykład opowiada, że się widziała z osobami, które dawno nie żyją. Bardzo obrazowo opowiedziała mi też o swojej wycieczce na księżyc. Wiem, że brzmi to zabawnie, ale ona to opowiadała w bardzo przekonujący sposób.
Zdaniem krewnych samo mieszkanie pani Wiesławy jest warte około milion złotych.
- Na koncie miała około 400 tys. zł – mówi pani Beata.
- Praktyka nakazuje mi z bardzo dużym prawdopodobieństwem powiedzieć wprost, że doszło do popełnienia przestępstwa – mówi mec. Marta Lech. I wyjaśnia: - Mam przy sobie ważny, aktualny dowód pani Wiesławy. Notariusz, który przybył do domu opieki musiał wylegitymować panią Wiesławę z jakichkolwiek dokumentów potwierdzających jej tożsamość. Właścicielka domu opieki była informowana, że dowód jest w posiadaniu członków rodziny.
„Dlaczego mnie zabierasz?”
Wniosek prokuratury okręgowej o ubezwłasnowolnienie pani Wiesławy czeka na rozpatrzenie przez sąd. Natomiast pani Beata i pani Bożena wciąż próbują nawiązać kontakt z panią Wiesławą. Do domu opieki przyjechał również szwagier staruszki, który jest lekarzem, aby sprawdzić jej stan zdrowia.
- Nie mogę wpuścić bez pozwolenia – usłyszała rodzina przez domofon.
Kiedy domofonem zadzwoniła nasza reporterka, niespodziewanie zgłosiła się pani Wiesława. Nie doszło jednak do normalnej rozmowy, po chwili słychać było słowa starszej kobiety wypowiadane do kogoś obok: „Dlaczego mnie zabierasz?”.
Kontrola
Prywatny dom opieki, w którym przebywa pani Wiesława funkcjonuje na podstawie zezwolenia wydanego przez wojewodę mazowieckiego. Zapytaliśmy urzędników, czy właścicielka może izolować podopiecznych od ich rodzin.
- Nie powinno dochodzić do takich sytuacji, kiedy kontakty z rodziną są ograniczane. Powinien być zapewniony swobodny kontakt z otoczeniem – mówi Ewa Filipowicz, rzecznik prasowy wojewody mazowieckiego. I deklaruje: - Na pewno sprawdzimy tę sytuację. Będzie wysłana kontrola, by na miejscu zweryfikować wszystkie zgłoszone sytuacje.
Reporterka próbowała porozmawiać z właścicielką domu opieki.
- Nie ma potrzeby. Naprawdę. Proszę nas nie nękać – usłyszała przez domofon.
Właścicielka pytana o majątek podopiecznych stwierdziła:
- To nie jest pytanie do mnie. Proszę do prokuratury zgłosić.
Na działania prokuratury rodzina czeka od grudnia zeszłego roku. Dlaczego tyle to trwa?
- Na skutek dodatkowych informacji, które zostały przekazane do śledztwa, od października tego roku postępowanie to prowadzone jest w formie śledztwa i dotyczy ono również czynu polegającego na oszustwie podczas sprzedaży mieszkania. To postępowanie jest postępowaniem, które wymaga podjęcia wielu czynności procesowych – tłumaczy Aleksandra Skrzyniarz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie. I dodaje: - W przedmiotowej sprawie zostały już zaplanowane czynności procesowe. Z uwagi konieczność zabezpieczenia prawidłowego toku tego postępowania i dobro śledztwa i osoby pokrzywdzonej nie mogę przekazać, jakie czynności prokuratura zaplanowała.