Do tragedii, która wstrząsnęła opinią publiczną, doszło w grudniu 2014 roku. Mężczyzna został uznany winnym podwójnego zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Ponadto sąd zdecydował o pozbawieniu go praw publicznych na 10 lat. Ma również zapłacić 500 tys. zł zadośćuczynienia dla rodzin. Wyrok nie jest prawomocny.
Miał żal do urzędników
Prokuratura Okręgowa w Skierniewicach oskarżyła Lecha G. o zabójstwo obu kobiet ze szczególnym okrucieństwem oraz spowodowanie pożaru, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób.
Biegli orzekli, że w momencie zbrodni jego poczytalność była tylko nieznacznie ograniczona i może odpowiadać za swój czyn przed sądem. Mężczyzna w czasie śledztwa tłumaczył, że nie pamięta co robił tamtego feralnego dnia, kiedy doszło do ataku na urzędników. Potrafił natomiast dokładnie opisać swoje starania o miejsce w DPS.
Lech G. korzystał doraźnie z pomocy społecznej - co jakiś czas otrzymywał pieniądze na leki. Wnioskował też o umieszczenie go w domu pomocy społecznej. GOPS wydał jednak decyzję odmowną, bo mężczyzna miał dom i rentę chorobową. Tę decyzję pomocy społecznej utrzymał w mocy sąd administracyjny. Z tego powodu mężczyzna miał pretensje do urzędników.
Podpalił i trzymał drzwi, żeby nie mogły uciec
Według prokuratury Lech G., przychodząc do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie, przyniósł ze sobą co najmniej trzy plastikowe pojemniki z benzyną. Mężczyzna rozlał benzynę na urzędniczki pracujące w jednym z pokoi i podpalił je. Dodatkowo zamknął drzwi od zewnątrz i przytrzymywał je, żeby kobiety nie mogły uciec z pokoju.
Wkrótce po zdarzeniu napastnik został zatrzymany i aresztowany. W jego domu znaleziono pojemnik, w którym były resztki benzyny.
Po ataku na pracowników pomocy społecznej w Makowie MOPS w Łodzi zorganizował szkolenia z samoobrony dla pracowników socjalnych.