- Fałszerze idą łeb w łeb z producentami dokumentów, technologia goni technologię i rynek na fałszywki zawsze będzie istniał – mówi nam Marek Borowski z Komendy Głównej Policji. Fałszerze zarabiają dużo. Ryszard – pośrednik z jednego z warszawskich targowisk zarabia od 1,5 do 2 tysięcy dolarów tylko na pośredniczeniu w handlu. Praca, jak przyznaje, nie jest lekka. – Czasem trzeba dosłownie nachodzić się za klientem, żeby sprawdzić, czy to nie policja... ale to już musiałaby być wielka akcja. Na ogół o małych jesteśmy uprzedzani i wiemy, czego się można spodziewać - opowiada nam handlarz lewymi dokumentami. - Gdy na bazar wpadają gliny, to mamy zegarki, czy inne duperele, którymi udajemy, że handlujemy. Do Ryśka przychodzą także kandydaci na policjantów. Kupują maturę, bo bez niej do policji nie można się dostać. Zdarzyło się, że i policjant szukał dla kogoś nielegalnych dokumentów. Zdobycie fałszywych dokumentów jest proste, choć kosztowne. Można je kupić na „Różycu”, czy na Stadionie X-lecia albo na największej giełdzie samochodowej w Słomczynie. Pośrednicy podchodzą sami i pytają: co potrzeba? Potem dogaduje się szczegóły – cenę, termin realizacji, miejsce przekazania. Ceny wahają się od kilkuset złotych za prawo jazdy do kilku tysięcy dolarów za paszporty. Ważne jest czy dokument ma być czysty, czy na „podstawkę” - konkretną osobę. Termin realizacji: kilka godzin – za dowód osobisty, prawo jazdy, lub kilka dni – paszport, dyplom ukończenia studiów. Obecnie najbardziej poszukiwany towar na rynku to paszport i dyplom wyższych uczelni – przy czym w tej drugiej kategorii cenione są dyplomy medyczne. Generalnie fałszowane są praktycznie wszystkie dokumenty (legitymacje, dyplomy, akty notarialne, pełnomocnictwa itp.) Według specjalistów z centralnego laboratorium kryminalistycznego przy KGP – nie ma dokumentu, którego nie da się podrobić. 75 procent fałszywek na rynku to papiery, które są kiepsko podrobione, pozostałe 25 procent to te, przy których stwierdzenie fałszywości wymaga pewnego wysiłku ze strony ekspertów. Posiadanie dowodu pozwala też bez problemu kupić broń, można jeździć na gapę komunikacją miejską i PKP – kontrola i „spisanie” niczego nie daje – i tak przecież nie istniejemy w żadnym rejestrze. Nasz reporter na „lewy” dowód wydał dwa tysiące złotych. Bez problemów wypożyczył samochód. Potrzebne było do tego prawo jazdy, ale z tym też nie było problemy, gdyż dziennikarz Newsweeka pokazał te, które kupił u fałszerza. - Samochodem pojechaliśmy do wypożyczalni maszyn remontowe-budowlanych. Za niewielką kaucję wypożyczyliśmy wiertarkę z SDS-em oraz szlifierkę kątową – cena zestawu to ok. dwa tysiące zł – opowiada nasz reporter - Do Matiza doładowaliśmy jeszcze kilkadziesiąt DVD – także wypożyczonych tylko za okazaniem fałszywego dowodu. Dołożyliśmy do tego kompletny sprzęt narciarski – dobrej klasy. Nasz Matiz nie miał haka, ale bez problemu moglibyśmy pożyczyć przyczepę jednoosiową za 30 zł za dobę, cena w sprzedaży ok. dwa tysiące zł. Dziennikarze nie mieli problemy z upłynnieniem towaru. Bazar na Kole w Warszawie to dobre miejsce, gdzie taki towar sprzedaje się niemalże od ręki. Zysk (oczywiście odmówiliśmy sprzedaży, tłumacząc się, że może innym razem, bo musimy w sumie sprawę przemyśleć) wynosił ok. 15 tys. zł. Poza tym wynajęli na pół roku umeblowane mieszkanie - sprzedaż TV, pralki i mebli z tego mieszkania to kolejne szybko zarobione pieniądze.