W ciągu dziesięciu tygodni malopolski NFZ ma już czwartego dyrektora! Afera wyszła na jaw pod koniec maja dzięki dziennikarskiemu śledztwu Uwagi! i ”Newsweeka”. W sprawę włączyły się Prokuratura Apelacyjna i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Od razu tez zaczęły się pierwsze aresztowania nieuczciwych lekarzy niepublicznych ZOZ i pracowników NFZ. Kierownictwo NFZ przez cały czas stawiało się w roli ofiary. Podczas konferencji prasowej ówczesny dyrektor R.Deja twierdził, że nie widzi powodów podania się do dymisji. - Zarzuty stawiane przez prokuraturę dotyczą lekarzy. NFZ czuje się poszkodowanym w tej sprawie – argumentował swoje stanowisko Deja. Tydzień później, gdy afera zataczała coraz szersze kręgi i zatrzymywano kolejnych podejrzanych - w tym pracowników NFZ - Deja w końcu podał się do dymisji. Jego miejsce zajął Marek M. - dotychczasowy zastępca. Marek M. zapowiadał, że chciałby małopolskiemu NFZ przywrócić dobre imię i uczynić jego strukturę przejrzystą. M. w latach 1990-95 był wiceszefem małopolskiej delegatury UOP - dlatego jego kandydatura wydawała się wiarygodna. Porządził miesiąc! Został aresztowany za przyjmowanie korzyści materialnych w zamian za podpisywanie intratnych kontraktów z niepublicznymi ZOZ-ami. Jego miejsce zajęła Jolanta Stanczykiewicz, dotychczas dyrektor finansowa Funduszu. Stanczykiewicz była z tego samego rozdania. Od lat była zaufaną Deji. Ona porządziła tydzień! Drugiego sierpnia stanowisko dyrektora małopolskiego NFZ objął lekarz. Artur Hartwich wcześniej był ordynatorem oddziału chirurgicznego szpitala im. Rydygiera w Krakowie. Nie ma doświadczenia menedżerskiego, więc siłą rzeczy musi korzystać z pomocy byłych doradców skompromitowanego zarządu. Jak długo on porządzi? - Ze śledztwa wynika, że w przestępstwo jest zamieszanych co najmniej kilku pracowników NFZ, a także lekarze niepublicznych ZOZ – mówi Ryszard Tłuczkiewicz z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. – To nie koniec sprawy. Wciąż pojawiają się nowe informacje. Prokuratorskie śledztwo dość szybko pozwoliło wykryć mechanizm korupcyjny w Funduszu. Grupa lekarzy z niepublicznych ZOZ-ów podpisywała słone kontrakty - refundowane z kasy NFZ - na specjalistyczne zabiegi, których nigdy nie wykonywano. Lekarze wpisywali dane do kartotek pacjentów, którzy o niczym nie mieli pojęcia. Pracownicy poszczególnych niepublicznych ZOZ-ów, biorący udział w przestępstwie wymieniali się danymi swoich pacjentów. Ich kartoteki zapełniały się fikcyjnymi zabiegami: zdrowy człowiek stawał się w ich świetle chory. W ten sposób za fikcyjne zabiegi lekarze dostawali pieniądze z NFZ. Kwoty, które przechodziły przez ręce pracowników sięgały nawet 70 tys. zł!