Niecodzienny sposób na odreagowanie stresu

TVN UWAGA! 3628722
TVN UWAGA! 139062
Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać - jak mawiał Zbigniew Maklakiewicz w filmie "Wniebowzięci". I oczywiście miał rację! Ale nie każdemu wystarczają rejsowe połączenia i tanie linie lotnicze.

Mirosław Dyl ma pięćdziesiąt dwa lata. Po czterdziestce, poczuł potrzebę nowych, ekstremalnych wyzwań. Postanowił latać. - Pierwszy raz poleciałem na paralotni w Szczyrku, jeszcze przed 2000 rokiem. Potem zapragnąłem latać sam. Zacząłem szkolić się sam. Połamałem bardzo dużo śmigieł, oplotów, koszy, ale dokończyłem kurs. Zdobyłem licencję. I od tego momentu jestem pełnoprawnym pilotem – opowiada Mirosław Dyl. Biznesmen każdą wolną chwilę, wykorzystuje, aby wzbić się w powietrze. Od początku jego pasji kibicuje rodzina. - Jeżdżę z nim na wszystkie zawody. Sam twierdzi, że sobie beze mnie nie poradzi. Sama na początku byłam nastawiona bardzo sceptycznie, uważałam, że to już nie te lata. Ale widziałam ogromną euforię i adrenalinę, która w nim się wytwarzała. I stwierdziłam, że to chyba jednak będzie ten jego konik – mówi Edyta Dyl, żona Mirosława Dyla. W ubiegłym roku, Mirosław Dyl postanowił pobić rekord świata w najdłuższym przelocie motoparalotnią. Wziął udział w zawodach World Paramotor XContest. - Wracał z pracy, kurtka w kąt i do wieczora siedział w garażu i przygotowywał się do zawodów. Przykręcał, wiercił, spawał – wspomina Mirosław Dyl, syn paralotniarza. Lot był dużym wyzwaniem, jednak zmieniające się warunki atmosferyczne, krótki dzień, tankowanie w powietrzu i drobne awarie, nie zniechęciły Dyla. W ciągu piętnastu godzin, pokonał siedemset siedem kilometrów. - Udało się. Ale to nie jest moje ostatnie słowo. Już w czerwcu zamierzam porwać się na trasę 1000 km – obiecuje Mirosław Dyl. Trzymamy kciuki.

podziel się:

Pozostałe wiadomości