- Jak zwykle wyszłam wywołać sprawę. Po wejściu na salę zauważyłam, że strony nie zajmują swoich miejsc – mówi jedna z pracownic sądu. – Odwróciłam się w ich stronę i widzę, że mężczyzna przycisnął kobietę do ściany i zaczął dusić. Myślałam, że mam jakieś przewidzenia. Potem przewrócił ją i zaczął zadawać bardzo precyzyjne ciosy. Gdyby nie brat ofiary, który usłyszał jej krzyki i obezwładnił napastnika, prawdopodobnie zostałaby zasztyletowana na śmierć. Lekarzom ledwo udało się uratować życie kobiety. Operacja trwała 5 godzin. - Te ciosy były zadawane, by zabić – mówi dr Tadeusz Lewicki z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Lesznie. - Miała powyżej 10 ran kłutych, prawie każda z nich mogła okazać się śmiertelna. Napastnik nie miał żadnego kłopotu z wniesieniem do sądu noża. Budynek jest bowiem w remoncie i nie ma żadnych zabezpieczeń. Kamery, choć zainstalowane, jeszcze nie działają. Nie ma w nim też policji, ani straży sądowej. - Czasami zdarza się tak, że w ogóle nie ma mężczyzn w budynku sądowym – powiedziała nam pracownica sądu. – Jest tak podczas trwania ostatniej sprawy i gdyby to zajście miało miejsce właśnie wtedy, mogłoby się to różnie skończyć. Kamery, straż czy bramki wychwytujące niebezpieczne narzędzia to w leszczyńskich sądach kwestia przyszłości. Jak się jednak okazuje nawet tam, gdzie takie zabezpieczenia istnieją nie można czuć się bezpiecznie. Nasz reporter z 30 centymetrowym nożem w kieszeni bez trudu wszedł do budynku sądu w Kaliszu, w którym są już zainstalowane drogie zabezpieczenia i swobodnie mógł się po nim poruszać. Tragedia, która rozegrała się w Lesznie nie spowodowała zwiększenia czujności strażnika, który zamiast dbać o bezpieczeństwo zajmował się udzielaniem informacji wchodzącym.