Państwo Marciniakowie są małżeństwem od 20 lat. Pięć lat temu w ich życiu wydarzyła się tragedia: między mężem pani Katarzyny a sąsiadem z osiedla doszło do sprzeczki, która zakończyła się bójką.
Stan ciężki, stabilny
- Sąsiad go tak uderzył, że mąż stracił równowagę. Uderzył głową o beton, stracił przytomność, przyjechało pogotowie - wspominała Katarzyna Marciniak. Jej mąż był w szpitalu przez miesiąc, potem wrócił do domu, ale gdy jego stan znów się pogorszył, wrócił na oddział, a później do ośrodka rehabilitacyjnego. - Jest rośliną - mówi pani Katarzyna.
Panu Witoldowi usunięto krwiak oraz fragment czaszki. Wrócił ze szpitala z niemal całkowitym zanikiem mięśni, ale dzięki rehabilitacji udało się nieco poprawić jego stan fizyczny. Jak jest teraz?
- Stan jest ciężki, stabilny, ale jest coraz gorzej - mówi pani Katarzyna z łzami w oczach. Jak mówi, głowa jej męża jest coraz bardziej spuchnięta. - Zero kontaktu, już nie spełnia poleceń, nie ściśnie za rękę - dodaje. Pod opiekę lekarza jednak nie zgadza się go oddać. Powód? To, co wydarzyło się w szpitalu wcześniej. - Widziałam, jak tam pacjentów traktują - mówi pani Katarzyna.
Straszne wspomnienia ze szpitala
Dwa lata temu pani Katarzyna opowiedziała nam o tym, co spotkało jej męża podczas pobytu na oddziale wewnętrznym dawnego szpitala kolejowego we Wrocławiu, do którego pan Witold trafił kiedy jego stan nagle się pogorszył.
- Jak weszłam, to się załamałam. Mój mąż leżał z genitaliami na wierzchu, w wymiotach, było pełno krwi zaschniętej - opowiadała wtedy pani Katarzyna. Dyrekcja szpitala sugerowała, że kobieta sama odkryła mężczyznę tylko po to, żeby zrobić mu kompromitujące placówkę zdjęcie. Utrzymywano też, że przez cały czas pobytu w szpitalu pan Witold nie wymiotował.
"Prokurator była w szoku"
Mimo dowodów, jakie kobieta przedstawiła dyrekcji szpitala wobec żadnej z osób zajmujących się panem Witoldem nie wyciągnięto konsekwencji. W tej sytuacji pani Katarzyna powiadomiła prokuraturę, zarzucając personelowi szpitala zaniedbania.
- Pokazałam pani prokurator zdjęcia, była w szoku - mówi pani Katarzyna. Wszczęte zostało śledztwo, ale niedługo potem zostało umorzone. - Zebrane w toku postępowania dowody nie dostarczyły żadnych podstaw do twierdzenia, że do takiego zdarzenia doszło - tłumaczy w rozmowie z reporterem UWAGI! Małgorzata Klaus, rzecznik prokuratury okręgowej we Wrocławiu. Powołuje się na zeznania personelu medycznego i dokumentację, która dotyczyła pobytu w szpitalu i leczenia pana Witolda.
Nie poddaje się
Pani Katarzyna jednak nie poddała się w walce o godność męża. Dzięki pomocy znajomych dotarła do pielęgniarki pracującej do niedawna w szpitalu, w którym przebywał pan Witold.
- Przegrała, bo było powiedziane, że sama specjalnie męża odkryła, po to żeby móc zrobić te zdjęcia - mówi Magdalena Karpińska. - Rano na odprawie pani oddziałowa zwróciła się do pielęgniarek i powiedziała, że była wzywana do prokuratury, że składała zeznania, i równocześnie ustalała z nimi, co należy w prokuraturze mówić. Powiedziała: "ja każdą z was poproszę do pokoju i omówimy" - wspomina pani Magdalena.
"Nie znaleźliśmy winnego"
Pani Katarzyna zamierza złożyć wniosek o wznowienie umorzonego postępowania i przesłuchanie byłej pielęgniarki. Sprawę zaniedbań męża próbowała wyjaśniać także w sądzie pielęgniarskim. Przez kilka miesięcy rzecznik odpowiedzialności zawodowej pielęgniarek ustalał, czy i kto ponosi winę za to, jak potraktowano pana Witolda.
- Nasze postępowanie zakończyło się umorzeniem tego postępowania - mówi Mariola Kasprzak zastępca rzecznika odpowiedzialności zawodowej DOIPIP. - Nie znaleźliśmy winnego, ponieważ nie było winnego. Wszystkie pielęgniarki, które miały jakikolwiek związek z mężem pani Leokadii [Katarzyny - red.], zostały przesłuchane i na podstawie tych dowodów nie dopatrzono się przewinienia dyscyplinarnego ze strony personelu pielęgniarskiego - dodaje Anita Jaroszewska-Góra prawnik DOIPIP.