- Leczenie interferonem jest to jedyna możliwość, która może uratować mi życie. Nie mogę zrozumieć, że jeden lekarz, który trudni się tym od parudziesięciu lat daje mi to leczenie, a drugi mi odbiera. Byłem narkomanem, byłem studentem medycyny, potem byłem w Monarze, wyleczyłem się z narkomanii, byłem też wychowawcą innych narkomanów leczących się. Nie można nikogo oceniać, a jestem przekonany, że to było powodem. Przyjechałem na leczenie i nie ma mowy, że stąd wyjdę. Przykuję się – mówi Tomasz Kędziora. Pan Tomasz od kilkunastu lat cierpi na wirusowe zapalenie wątroby typu C. Pół roku temu otrzymał w poradni upragnione skierowanie na terapię przy użyciu interferonu – to jedyny sposób na likwidację siejącego spustoszenie wirusa. Kilka dni temu pan Tomasz zgłosił się na oddział chorób zakaźnych wojewódzkiego szpitala w Poznaniu. - Rozgosciłem się w sali i tego samego dnia przyszły dwie siostry, żeby pobrać mi krew do padania. Nie udało im się. Pojawiła się lekarka prowadząca, powiedziała, że nie będzie mnie leczyć. Bo nie mam żył. Byłem wściekły, bo od lipca żyłem nadzieją, że wszystko się zmieni. Postanowiłem zostać na oddziale, ponieważ uważam, że dostałem legalne skierowanie od lekarza, i mam prawo żyć. Nie uwierzę nikomu, że nie można wkłuć się do żyły – opowiada pan Tomasz. - Problem z pobraniem krwi do badań diagnostycznych nie może być powodem dyskwalifikacji pacjenta do kontynuacji leczenia. Natomiast o całości procesu terapeutycznego decyduje lekarz, który prowadzi pacjenta i to on bierze odpowiedzialność za to, jak pacjent będzie leczony – przekonuje Małgorzata Lipko z poznańskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Tymczasem do sali pana Tomasza przychodzili kolejni specjaliści, którzy nakłaniali go do rezygnacji z zaplanowanej terapii. - Weszło tu grono lekarzy i zaczęli mnie przekonywać, że to całe leczenie nie ma sensu, że leczenie interferonem nie jest skuteczne. Tego dnia dostałem wypis. Powiedziałem, że takie zachowanie to jest zakamuflowana eutanazja i nie ma mowy, żebym opuścił szpital. Nasłali na mnie lekarza psychiatrę, powiedzieli, że jest mi potrzebny spokój i leki wspomagające. Powiedzieli, że jestem załamany i nieszczęśliwy. Przyznałem, że tak, w istocie, bo umieram – wspomina Tomasz Kędziora. Gdy o okupującym szpital pacjencie zrobiło się głośno, specjaliści nabrali wody w usta. Lekarka, która ogłosiła koniec leczenia pana Tomasza z powodu niemożności pobrania mu krwi zniknęła, zaś w gabinecie ordynatora czekał na nas rzecznik poznańskiego szpitala. - Pan Tomasz ma zdewastowane, zdegradowane żyły. Trudne jest wkłucie do żył tego pacjenta. Jest uzależniony od narkotyków, bierze metadon, Jest to środek uderzający, zastępujący przyjmowanie narkotyków. W tej sytuacji kuracja metadonem, która nie wyklucza kuracji interferonem, może być szczególnie powikłana sytuacja przy połączeniu metadonu i interferonu. Interferon jest lekiem agresywnym, może powodować zaburzenia natury psychicznej, które mogą osiągać formę depresji łącznie z próbami samobójczymi. Aby takie sytuacje wyeliminować, podjęto decyzję o niestosowaniu interforonu w leczeniu pana Tomasza – tłumaczy Stanisław Rusek, rzecznik Szpitala Miejskiego im. J. Strusia w Poznaniu. Profesor Krzysztof Simon, światowy autorytet i ordynator oddziału chorób zakaźnych szpitala we Wrocławiu, od lat leczy interferonem pacjentów – m.in. byłych narkomanów - chorych na wirusowe zapalenie wątroby. - Terapia metadonowa jest jedyną formą umożliwiającą funkcjonowanie w społeczeństwie pacjenta uzależnionego – mówi prof. Krzysztof Simon. - Brak terapii grozi poważnymi powikłaniami, schorzeniem wątroby, marskością, nowotworem pierwotnym tego narządu a nawet śmiercią – dodaje Jarosław Chojnacki, prezes Stowarzyszenia ”Prometeusze”. W końcu pobrano krew od Tomasza Kędziory, a szpital podał kolejną przyczynę odstąpienia od terapii interferonem – tym razem ogłoszono zbyt niskie stężenie płytek odpowiedzialnych za krzepliwość krwi pacjenta. - Nową okolicznością są wczorajsze wyniki badań laboratoryjnych pacjenta. Małopłytkowość dyskwalifikuje całkowicie z terapii interferonem. Być może wkłucie w żyłę pacjenta nastąpiło pod wpływem presji mediów. Być może zespół lekarski pod wpływem opinii publicznej, w tym również mediów, podjął decyzję o próbie wkłucia. Próba zakończyła się pozytywnie - mówi Stanisław Rusek, rzecznik Szpitala Miejskiego im. J. Strusia w Poznaniu. Pan Tomasz kilkanaście dni temu zrezygnowany opuścił w końcu poznański szpital i stara się o podjęcie leczenia w innym ośrodku. Zgodnie z procedurami Narodowego Funduszu Zdrowia szpital, który odmawia leczenia, powinien wskazać pacjentowi placówkę, w której chory może starać się o przyjęcie na terapię. Pan Tomasz nie uzyskał takiej informacji, a NFZ zbada, czy także w tym wypadku poznański szpital nie złamał prawa.