Miał być mózgiem mafii lekowej. Dlaczego mec. Jacek N. wciąż jest bezkarny?

Miał być mózgiem mafii lekowej
Kim jest mecenas Jacek N.?
Gdy w polskich aptekach brakowało leków, oni mieli wywozić je za granicę i zarabiać na tym ogromne pieniądze. Jak działała mafia lekowa i kto ją chronił? 

Rozmawialiśmy z kobietą, która twierdzi, że padła ofiarą manipulacji i została nieświadomie wciągnięta w przestępczy świat mafii lekowej. W przeszłości była właścicielką hurtowni farmaceutycznej zaangażowanej w nielegalny wywóz leków za granicę.

Kobieta twierdzi, że hurtownię na jej nazwisko założył znany warszawski adwokat - Jacek N.

- W zeznaniu opisałam, jak wpadłam w pułapkę mafii lekowej. Ci panowie wśród rodzin i znajomych wyszukiwali osób takich jak ja. Głupich i naiwnych – mówi.

Według naszej rozmówczyni to on przez lata zza kulis miał koordynować i organizować proceder nielegalnego obrotu lekami.

- Jacek N. to jest mój siostrzeniec. Wciągnął mnie w pułapkę. Przyjechał ze swoim kolegą i powiedział, że bardzo chce mi pomóc. Że założą hurtownię, no bo ja nie wiążę końca z końcem – opowiada kobieta.

Kim jest mecenas Jacek N.?

Historię Jacka N. opowiadaliśmy 4 lata temu w programie Superwizjer. Wówczas myśleliśmy, że jako adwokat reprezentuje farmaceutów i hurtowników, którzy nielegalnie wywozili leki za granice.

- Ja w ogóle nie chcę się wypowiadać. (…) Ja nie chcę służyć za jakąś gębę, która broni mafii lekowej – mówił wtedy Jacek N.

Jacek N. prawniczą karierę rozpoczynał jako prokurator. Oskarżał w słynnej sprawie doktora Mirosława G.

Pod koniec 2007 roku Jacek N. odszedł z prokuratury do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, czyli instytucji, która zajmuje się nadzorem nad obrotem lekami. Pełnił tam funkcję doradcy.

Według swojej ciotki, w tym samym czasie, prowadził hurtownie farmaceutyczne zakładane na tzw. słupy.

- Całe towarzystwo w kancelarii miało podmioty o charakterze farmaceutycznym. (…) Nie zmuszał do tego nikogo, namawiał, żeby zakładali firmy – twierdzi kobieta. I dodaje: - Oni skupowali leki ratujące życie. Te leki były raz w tygodniu wywożone do Czech.

Jak działała mafia lekowa?

Dotarliśmy do mężczyzny, który pracował dla jednej z grup przestępczych, współpracujących z mecenasem Jackiem N. Opowiedział nam o kulisach funkcjonowania tego biznesu.

- To był magazyn widmo. Bardzo mało ludzi o nim wiedziało. Tam trzymano leki, które zjeżdżały z aptek. Były w bezpiecznym, odosobnionym miejscu od miejsc, gdzie były porejestrowane spółki. Wszystko po to, żeby uniknąć konfiskaty leków w momencie, kiedy by jakaś kontrola, bądź po prostu policja, weszła do firmy, gdzie była zarejestrowana działalność – mówi mężczyzna.

Proceder, jakiego dopuszczały się mafie lekowe współpracujące z Jackiem N., polegał na wykorzystywaniu luki w przepisach. Leki z aptek nie były sprzedawane pacjentom. Trafiać miały do niepublicznych ośrodków zdrowia. W rzeczywistości jednak przekazywane były do hurtowni działających na jednym NIP-ie z przychodniami. Stamtąd wywożone były za granicę.

- Zdarzało się, że leki, które powinny jechać w niskiej temperaturze, jechały w wysokiej temperaturze do 25 stopni. W najlepszym wypadku, i mam nadzieję, że tak się działo, nie działały, ale nie jest wykluczone, że mogły zrobić krzywdę. Ich to nie obchodziło, liczył się tylko ślepy zysk – mówi nasz rozmówca.

Leki z Polski wywożone za granicę

Udaliśmy się do Czech, do mężczyzny, który okazał się kluczowym punktem w sieci nielegalnego obrotu farmaceutykami.

To właśnie tuż przy granicy z Polską mieściła się jedna z firm podejrzewanych o uczestnictwo w tym niedozwolonym procederze. Działała na poprzemysłowym terenie, daleko od wzroku ciekawskich. Leki miały tam być przepakowywane i przygotowywane do dalszej drogi: do Niemiec, Holandii oraz Wielkiej Brytanii.

Odnaleźliśmy kierownika hurtowni. Był nim Polak, Tadeusz W. Mężczyzna mówi, że nie wiedział, że znajdujące się tam leki są skupowane z aptek z Polski.

- Mówili nam, że to normalna transakcja – powiedział i szybko uciął rozmowę: - Ja już wszystko powiedziałem i nie chcę odpowiadać.

Wątek ten badała Prokuratura Regionalna z Gdańska. W 2019 roku Jacek N. został aresztowany, a następnie oskarżony o udział w grupie przestępczej oraz utrudnianie postępowania dotyczącego nielegalnego obrotu lekami.

Jednak, jak wskazało nasze dziennikarskie śledztwo, nazwisko Jacka N. już 10 lat wcześniej pojawiło się w innym śledztwie, innej prokuratury. Sprawa ze względu na ówczesne przepisy została jednak umorzona, a adwokat bez przeszkód przez kolejne lata kontynuował swoją działalność.

- N. działał, bo miał szerokie plecy. Jak sam powiedział: „On nie jest umoczony, nie ma śladu po nim, jemu nikt nic nie zrobi” – opowiada jedna z naszych rozmówczyń.

Co sprawiło, że przez tyle lat adwokat pozostawał bezkarny? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, umówiliśmy się na spotkanie z jego byłymi współpracownikami.

- Wielokrotnie na spotkaniach opowiadał o tym, że ma kolegów w służbach. Mówił o ABW czy o CBA, gdzie ma znajomych, którzy mogą w czymś pomóc, poinformować, uprzedzić – mówi jeden z nich.

- Sprawiał wrażenie, że jest dobrze umocowany w służbach, że ma kolegów, znajomych, że jest pełnomocnikiem Kamińskiego, ludzi od Kamińskiego, że jest w stanie sprawdzić, czy w mojej sprawie jest prowadzone postępowanie w służbach. Jak będę korzystał z usługi jego kancelarii, to będę bezpieczny – dodaje drugi. I kontynuuje: - Na kolejnym spotkaniu mówił: „Ja się zorientowałem, ale musimy temu człowiekowi zapłacić tyle i tyle”. Człowiekowi, który przekazywał informacje.

Mężczyzna miał płacić od 5 do 20 tysięcy złotych.

Obrońca oskarżonych ws. afery gruntowej

W 2015 roku, kiedy działały już mafie lekowe, Jacek N. jako adwokat brał udział w głośnym procesie w sprawie afery gruntowej.

Bronił w niej Krzysztofa B., jednego z najbliższych współpracowników Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, którzy również zasiedli na ławie oskarżonych. Czwartym oskarżonym był Grzegorz P., inny wysoko postawiony funkcjonariusz CBA. Cała czwórka została skazana w pierwszej instancji na kary bezwzględnego więzienia.

Okazuje się, że Krzysztof B., a także Grzegorz P. należą do bliskiego kręgu towarzyskiego Jacka N. Czy to właśnie te znajomości pozwoliły adwokatowi mieć nieuprawniony dostęp do informacji?

Sprawę powoływania się na wpływy prowadzi gdańska Prokuratura Regionalna.

- Na temat tego śledztwa nie chciałbym się wypowiadać, albowiem ma ono, moim zdaniem, dosyć istotne znaczenie, biorąc pod uwagę, iż były to różne osoby, czasem piastujące wysokie funkcje publiczne – mówi prok. Paweł Fabisiak z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.

Czy mowa o wysoko postawionych byłych funkcjonariuszach jednej ze służb, na przykład CBA?

- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – mówi prok. Fabisiak.

„Powiedział mi, że po nim nie ma śladu”

O naszych ustaleniach chcieliśmy porozmawiać z Jackiem N. Odnaleźliśmy go w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, gdzie z wolnej stopy odpowiada jako oskarżony o udział w grupie przestępczej.

Mężczyzna odmówił odpowiedzi na zadawane przez naszą reporterkę pytania.

Jacek N. nie przyznał się do przestępstw zarzucanych mu przez prokuraturę. Wciąż pozostaje aktywnym adwokatem i nadal cieszy się reputacją osoby nietykalnej.

Kilka lat temu firma, którą założył na swoją ciotkę, została skontrolowana przez Urząd Skarbowy. Kontrolerzy wykryli nieprawidłowości, w tym poważne zaległości podatku VAT. Kobieta nie chciała mówić o skutkach tej kontroli, jednak przyznała, że były dla niej druzgocące i sama musiała się z nimi zmierzyć.

- Mówię mu: „No teraz mi nic nie zostało, tylko się zabić”. A on na mnie patrzył, stukał sobie w biureczko długopisem. Nie zapomnę jego oczu, spojrzenia bandyckiego. Powiedział, że po nim nie ma śladu. On był tylko moim pełnomocnikiem, bo jest adwokatem – mówi kobieta.

Odcinek 7459 inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl

podziel się:

Pozostałe wiadomości