Wiktor K. skończył szkołę średnią, pracował jako zaopatrzeniowiec w Politechnice Gdańskiej. To zajęcie go jednak nie satysfakcjonowało. Wpadł na pomysł na lepsze życie. Postanowił zbudować Miasto Boga i zostać jego królem. Otoczyć się poddanymi, którzy obdarzą go bogobojną czcią i będą walczyć ze wszystkimi, którzy nie uznają jego Nowego Jeruzalem. - W moim przypadku stała się taka rzecz, że połączył się wschód z zachodem. Skończył się jeden etap dla ludzi i zobaczyłem, że jeśli przedstawię tę prawdę, to znikną wszystkie podziały na świecie. Została mi przekazana pałeczka i ode mnie zależy, co się będzie dalej działo. To, co ludziom przedstawię, to przez najbliższe tysiące lat będą tą drogą szli – naucza Wiktor K. Mimo prymitywizmu i bełkotliwości przesłania „króla”, przez lata garnęli się do niego wciąż nowi ludzie. Członkowie sekty szukali nowych wyznawców. - Przyjechałam z małego miasteczka na studia do Gdańska – opowiada Monika. – Ludzie z Nowego Jeruzalem chodzili po akademiku, szukali chętnych do kabaretu, zespołu muzycznego. Po paru dniach zaprowadzili mnie do „króla”. Każdy nowy wyznawca miał swego opiekuna. Monika dostąpiła wielkiego zaszczytu – jej przewodnikiem został sam „król”. Opieka była bardzo serdeczna. - Przedstawił mi taką wizję, że jestem nad wodospadem, jest piękna pogoda i ja mam się rozebrać i wykąpać – mówi Monika. – Obmacywał mnie, przesuwał rękami po moich udach… Wyznawczynie trafiały do łóżka Wiktora K. Wyznawcy pracowali dla niego. - To nie była zwykła praca po 8 godzin – mówi Krzysztof. – Trzeba było być cały czas na usługach „króla”. Ci, którzy odmawiali albo nie wytrzymywali, stawali się diabłami. Mówiło się, że Bóg ich nie chce, więc odpadli. Po gdańskich śmietniskach chodzi młody człowiek. Sypia na dworcach. Znają go wszyscy na Starówce. Z nikim nie rozmawia, dlatego mało kto wie, że skończył studia, a na dno stoczył się przez „króla”. Piotr sprzedał dla niego dom, oddał spadek. Teraz nie ma żadnych środków do życia. Wyznawcy Wiktora oddawali mu pieniądze, oddawali swoją psychikę. Gotowi byli na wszystko, co im każe. - Moja matka była diabłem, bo nie należała do Nowego Jeruzalem – mówi Ola. – Jeśli diabeł przeszkadzał w budowaniu Miasta Boga, trzeba było z nim walczyć. Wiktor powiedział mi, że trzeba użyć siły, i ja to zrobiłam. Pobiłam moją matkę. Ola, której głównym zadaniem w Mieście Boga było przygotowywanie nowych wyznawczyń do pierwszej nocy w łóżku „króla”, w końcu uciekła. Ukrywała się przez rok. Wiktor K. nachodził ją, straszył. Dziewczyna do dziś boi się, że jego ludzie mogą ją skrzywdzić. - Dotarło do mnie, że ten człowiek zniszczył mi 10 lat życia, stworzył mi piekło na ziemi. – mówi Ola. – Teraz żyję w miarę normalnie, ale ten ból zostanie do końca życia. Pięć lat temu zaczął się proces przeciw Wiktorowi K. Oskarżono go o wykorzystywanie seksualne dwóch byłych członkiń sekty. Zapadł wyrok, ale sprawa trafiła do sądu apelacyjnego, ze względu na niewłaściwą interpretację zeznań świadków przez sąd I instancji. Proces ciągnie się już trzeci rok.