Cztery lata temu, pani Karolina pojechała na zakupy do centrum handlowego na przedmieściach Łodzi. W drodze powrotnej chciała skorzystać z tramwaju. By się do niego dostać, musiała pokonać przejście podziemne przy ulicy Pabianickiej. Nie spodziewała się, że to, co tam się wydarzy, zrujnuje całkowicie jej życiowe plany.
- Schodząc ze schodów, natrafiłam na kawałek schodka, który był popękany. Nie wiedziałam jednak, że był pęknięty, bo jego fragment był przyłożony. Stopa mi się wykręciła w bok – opowiada Karolina Nadel.
Dokumentacja wypadku
Mimo ogromnego bólu, kobieta dotarła do domu o własnych siłach. Nie wiedziała, że za ten wypadek na schodach może się starać o odszkodowanie.
- W takich sytuacjach najważniejszą kwestią jest udokumentowanie samego zdarzenia. W drugiej kolejności postarajmy się ustalić podmiot odpowiedzialny za szkodę. Oczywiście, jeżeli następuje to na terenie miejskim, trzeba zgłosić to do gminy. Warto zrobić to pisemnie, nawet tradycyjną pocztą z potwierdzeniem odbioru, abyśmy mieli datę zgłoszenia – mówi radca prawny Mariusz Mazurek.
Pani Karolina nie zrobiła tego, bo nie spodziewała się, że z pozoru niegroźny wypadek, będzie miał dla niej poważne konsekwencje. Po kilku dniach od zdarzenia okazało się, że podczas potknięcia doszło do zerwania więzadła stawu skokowego. Po siedmiu bolesnych operacjach musiała poddać się długotrwałej i kosztownej rehabilitacji.
- Zaczęło dochodzić do opadania stopy. Pojawiły się problemy zaników mięśniowych. Dopiero później ortopedzi odkryli, że został uszkodzony nerw w okolicy kostki i powyżej, prawie w okolicy kolana – mówi osteopata Radosław Janczyk. I dodaje: - U pacjentki widać duże zaniki mięśniowe całej nogi.
- Obawiam się, że ta sytuacja będzie miała charakter trwały, to znaczy, że ona będzie w jakiś sposób mniej sprawną osobą, a jej ambicją i planem na przyszłość było bycie fizjoterapeutką, a może trenerką przygotowania motorycznego. Przy tej sprawności fizycznej nie można uprawiać tego zawodu – przyznaje ortopeda i traumatolog Grzegorz Adamczyk.
Orteza
- Doktor z Warszawy zasugerował mi, że wypada, by mieć specjalną ortezę, która obejmuje opadanie stopy i zginanie kolana. Jest to dosyć kosztowne, bo kosztuje 42 tys. zł, a maksymalne dofinansowanie wynosi 4 tys. zł. Nie mam tych pieniędzy. Co mogę, odkładam z renty socjalnej, która nie jest wysoka, bo to jest miesięcznie 1,2 tys. zł – mówi kobieta.
Wtedy pani Karolina nie wiedziała jeszcze, że może starać się o odszkodowania, dlatego w mediach społecznościowych zamieściła ogłoszenie o zbiórce pieniędzy na ortezę. Wysłała je także do klubów sportowych i do lokali gastronomicznych. Na apel o pomoc zareagowała łódzka restauratorka.
Stan łódzkich schodów
- Spotkałyśmy się twarzą w twarz. Karolina pokazała mi swoją dokumentację medyczną i opowiedziała mi o wszystkim szczegółowo – mówi Anna Kaźmierczak. I dodaje: - Ta historia zainteresowała mnie z dwóch względów. Po pierwsze pomocy Karolinie, którą spotkała krzywda i która potrzebuje środków na ortezę, która jest niezbędną do dalszego funkcjonowania. Z drugiej strony zainteresował mnie temat zniszczonych schodów. Od zdarzenia minęły cztery lata, a schody w dalszym ciągu są w bardzo złym stanie. Z tych schodów korzystają osoby starsze, z dziećmi, z niepełnosprawnościami. To jest jedyna możliwa droga, by dostać się na przystanek tramwajowy.
Pod koniec maja obie kobiety zdecydowały się nagłośnić sprawę wypadku oraz zwrócić uwagę władz miasta na fatalny stan przejść podziemnych w wielu miejscach Łodzi. Na przejściu przy ulicy Pabianickiej zorganizowały konferencję prasową, na którą zaprosiły przedstawicieli łódzkiego zarządu dróg i transportu.
- Niestety, nikt z urzędników nie podjął wyzwania, nie zjawił się na spotkaniu. Natomiast, kiedy przyjechałyśmy rano z Karoliną, na miejscu byli pracownicy Zarządu Dróg i Transportu i łatali schody – mówi pani Anna.
- Nie byliśmy na samym spotkaniu, ale wiemy, jak wygląda to przejście podziemne – zapewnia Tomasz Andrzejewski, rzecznik Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi.
Urzędnik przyznaje, że ma świadomość, że pani Karolina potknęła się „ze względu na uszkodzenia schodów”.
- Ich stan techniczny pozwalał jednak na użytkowanie i decyzje, które były wydane, nie definiowały, że musimy zamykać przejście podziemne – twierdzi Andrzejewski.
- Możemy tę panią jedynie serdecznie przeprosić za zaistniałą sytuację – dodaje rzecznik.
Bezsilność
- Przez rok po wypadku przeżywałam to wszystko. Były załamania nastroju, tak naprawdę puszczały wtedy nerwy. To była bezsilność, nie wiedziałam, co się dzieje, co przede mną. Noga ciągle boli. Tak naprawdę o trwałej konsekwencji zdrowotnej, że nerw się nie naprawi i nie zregeneruje, dowiedziałam się dopiero w październiku zeszłego roku – mówi pani Karolina. I dodaje: - Pomyślałam, że warto postarać się o zadośćuczynienie za to wszystko. Pismo do zarządu dróg i transportu poszło w kwietniu tego roku. Ale ubezpieczyciel odpisał, że odmawiają ze względu na przedawnienie.
- My nie jesteśmy merytoryczni, co do oceny zdarzenia, dlatego wszystkie takie sprawy przekazywane są do towarzystwa ubezpieczeniowego. Dopełniliśmy wszelkich formalności, potwierdziliśmy, że doszło do takiego zdarzenia. Zdarzenie było w 2018 roku, a wniosek o odszkodowanie w 2022 roku. Przepisy, jeśli chodzi o odszkodowania, mówią, że na takie zgłoszenie mamy trzy lata. Dlatego ubezpieczyciel wydał negatywną decyzję o wypłacie odszkodowania – tłumaczy rzecznik Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi.
Pani Karolina odwołała się od decyzji ubezpieczyciela i będzie musiała walczyć o odszkodowanie przed sądem. Mimo że od wypadku minęły cztery lata, wciąż ma szansę, by je otrzymać.
- Element przedawnienia jest dosyć istotny. To trzy lata, ale od momentu dowiedzenia się o szkodzie i osobie odpowiedzialnej za naprawienie tej szkody. Na przykład, jeżeli zdarzenie miało miejsce 10 lat temu i jeżeli po tych 10 latach ujawniła się jakaś nowa szkoda, nowe negatywne następstwa zdrowotne i możemy to udokumentować poprzez uzyskanie dokumentacji medycznej, wówczas termin trzyletni biegnie od daty uzyskania informacji o nowej szkodzie – wyjaśnia Mariusz Mazurek.